+1
voyażka 20 stycznia 2016 11:56
Kontynuacja relacji z podróży poślubnej do Włoch, gdzie w tydzień zwiedziliśmy Florencję, Rimini, San Marino, Bolonię i Wenecję.
Pierwsza część była poświęcona Florencji oraz informacjom związanym z organizacją wyjazdu. Teraz przenosimy się to skąpanego w Słońcu Rimini:

Dzień 2.
Na dzień drugi zaplanowaliśmy brak planów. To znaczy leżenie, plażowanie i odpoczywanie! Na śniadanie wstaliśmy przed 9, a że słońce już pięknie świeciło, więc postanowiłam otworzyć balkon i nawet nie wiedzieliśmy, że z naszego balkonu mamy widok na morze! Ach bajecznie!! Śniadania nie były jakoś bardzo wyszukane ale na pewno można było się najeść i były smaczne. Było pieczywo, dżemy, miody, soki, kawa z ekspresu, kiełbaski na ciepło, jajecznica, wędliny, coś na słodko no i przepyszne croissanty. Tak więc objedzeni ruszyliśmy na plażę. Jako, że była to nasza podróż poślubna ubraliśmy się na ślubnie, zabraliśmy akcesoria i ruszyliśmy do sesji na wesoło. Było przy tym mnóstwo śmiechu, nie wiem czy więcej naszego, czy ludzi, którzy nas mijali gratulując nam, pytając „matrimonio”? i robiąc nam zdjęcia. Bardzo pozytywni ludzie! Gdybyśmy w Polsce tak wyszli to raczej by się z nas śmiali i krzywo patrzyli. Tu była to świetna zabawa a i jakie efekty!

Później przebraliśmy się, wykupiliśmy w hotelu leżaki i parasole (każde zejście ma wydzieloną prywatną plażę należącą do kilku hoteli, leżaki i parasole są płatne i cena zależy od bliskości do morza i zejścia od 12 do 16€ za cały dzień), zaopatrzyliśmy się w owoce i picie i ruszyliśmy na plażę. Naprawdę warto płacić za plażę, bo plaże są czyste, zadbane, wyposażone w liczne śmietniki, prysznice i toalety, więc komfort jest ogromny (nie można się rozbijać „na dziko” na ręczniku, czy kocu, jest do tego specjalnie wytyczona plaża kilka wejść dalej). Wylegiwaliśmy się na wspaniałym słońcu, kąpaliśmy się w cieplutkim morzu i delektowaliśmy się tymi cudownymi wakacjami. Co jakiś czas przechodzili Panowie murzynki oferując m. in. parea, okulary, czy biżuterię, nie byli jednak nachalni. Po leżakowaniu wybraliśmy się na obiad. Poszliśmy wzdłuż naszej ulicy, która była równoległa do tej przy plaży i pełna była barów, restauracji, pizzerii. Skusiliśmy się na jedną z nich, nie będę jednak przytaczać nazwy, gdyż jedzenie nie powalało. Ja zamówiłam ukochaną lasagne, Mateusz pizzę z anchois. Te słone rybki jednak nie są dla mnie.

Po drodze zaleźliśmy tani market, w którym już później robiliśmy zakupy– Conad i minęliśmy także informację turystyczną (dość blisko hotelu, na tej samej ulicy) i zaopatrzyliśmy się w darmowe mapki Rimini. Mój zachłanny mąż zamiast wydrzeć jedną wziął cały plik ku niemałym zdziwieniu obsługi! Na szczęście zorientował się i wziął tylko po 1 dla każdego i oddał resztę. Wróciliśmy do hotelu i mieliśmy zamiar iść na jakąś małą imprezkę, bo poprzedniej nocy słychać było dobiegającą z pubów muzykę. Niestety albo słabo szukaliśmy, albo nie było typowego klubu gdzie można potańczyć, skończyliśmy więc w naszym Lordzie Nelsonie. Ten dzień był w miarę leniwy, jednak już w następnym planowaliśmy pozwiedzać trochę Rimini.

Dzień 3.
Dzień zaczęliśmy wschodem słońca. Nastawiliśmy sobie budziki na trochę po 4 i udaliśmy się na plażę. Było jeszcze trochę ciemno, a na ulicach i plaży pusto. Słońce zaczęło się leniwie wyłaniać z morza, widok niesamowity! Warto raz wstać wcześniej by to zobaczyć. Zrobiliśmy sobie trochę romantycznych zdjęć, wykąpaliśmy się i wróciliśmy spać.

Później wstaliśmy na śniadanie i po nim wyruszyliśmy na zwiedzanie Rimini. Z hotelu przeszliśmy plażą do portu w jakieś 30 minut. Plaża jest piękna, szeroka i piaszczysta, więc była to sama przyjemność, choć słońce świeciło i to mocno. Port trochę mnie rozczarował, nastawiłam się bowiem tak jak w Polsce na smażalnię przy smażalni, serwujące pyszne z wielką panierką ociekającą po smażeniu w głębokim oleju rybki, a tu nic z tego. Było kilka restauracji serwujących różne dania. Sam port był dość spory choć poza ogromnym diabelskim młynem i akwarium Leoni Marini prezentującym występ fok (za 11€) nie było tam zbyt wiele atrakcji.

Trzeba też było iść naprawdę daleko w głąb miasta (aż do mostu della Resistenza, czyli ok. 1,5km) aby przejść na drugą stronę plaży. Poszliśmy wzdłuż rzeki Marecchia kierując się do centrum. Wcześniej przygotowaliśmy sobie plan tego, co chcielibyśmy zobaczyć, w Rimini bowiem jest naprawdę kilka wartych uwagi miejsc. Samo miasto ma świetny typowo włoski klimat, trzeba jednak udać się trochę dalej od typowego kurortu. Dlatego właśnie idąc wzdłuż rzeki docieramy do imponującego mostu Tyberiusza (Ponte di Tiberio), który powstał w I w. n.e. Robi naprawdę ogromne wrażenie!

Przechodząc przez niego docieramy do pięknego parku (Parco XXV Aprile), a odbijając w przeciwną stronę do niesamowitej dzielnicy Borgo San Guiliano, która słynie z urokliwych uliczek pełnych murali, ściśniętych kamienic z kolorowymi okiennicami i kwiatami w oknach. Są tam też liczne restauracje z tradycyjną włoską kuchnią i lodziarnie. Klimat jest naprawdę świetny, jakbyśmy cofnęli się w czasie o dobrych kilka stuleci.

Po spacerze tą dzielnicą wróciliśmy przez most i skierowaliśmy się do centrum Rimini. Przeszliśmy obok murów ogromnego zamku Sismondo i dotarliśmy do mniejszej starówki, czyli placu Piazza Cavour, na której znajdował się piękny Pałac Palazzo dell’Arengo oraz ratusz (Comune di Rimini), w którym odbywają się różne wystawy, spektakle itp. (szczegóły można znaleźć na stronie internetowej ratusza). My trafiliśmy akurat na wystawę motocykli Ducati. W tym momencie mimo upału nagle spadł deszcz, schroniliśmy się więc w restauracji na tym placu, martwiąc się już o nasz portfel! Byliśmy jednak mile zaskoczeni, gdyż ceny były przystępne, a jedzenie po prostu genialne, tak więc polecam – Teatro Pane Vino e Cafe (Piazza Cavour 6). Mimo deszczu zajęliśmy miejsca na zewnątrz – było zadaszenie, obsługa rozłożyła także boczne, przezroczyste płachty, tak więc mogliśmy się napawać pięknem placu.

Akurat zjedliśmy, gdy deszcz ustał więc ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie. Błyskawicznie razem z deszczem (a może nawet kilka sekund szybciej) pojawili się „sprzedawcy” z parasolami, pelerynkami i co by się tylko chciało. Było już widać, że jesteśmy w centrum, bo oprócz licznych restauracji rozpoczęły się także markowe sklepy. Musiałam zahaczyć o moje ulubione Kiko z kosmetykami do makijażu, które także polecam. Dalej dotarliśmy do ścisłego centrum z licznymi kościołami i zabytkami. Były drogowskazy kierujące do zabytków, jednak nie byliśmy w stanie odwiedzić wszystkich, zwłaszcza, że kierunek był wskazywany niezbyt dokładnie i kilka razy trochę zbłądziliśmy. Doszliśmy do głównego placu miejskiego, czyli Tre Martiri i stąd prosto ulicą Corso d’Augusto doszliśmy do chyba najbardziej, obok mostu, rozpoznawalnego miejsca w Rimini, czyli łuku Arco d’Augusto – widok jest imponujący, gdyż wygląda jakby wyrwany z muru.

Ostatnia na naszej liście była świątynia Tempio Malatestiano – najsłynniejszej katedry w Rimini z XVw. Byliśmy już zmęczeni, do hotelu więc wróciliśmy autobusem.. Bilety są czasowe (1,3€ za 60 min., ale w automatach autobusowych są droższe, więc po drodze zahaczyliśmy jeszcze o park Federico Fellini, w którym jest piękna fontanna Czterech Koni – trzeba to zobaczyć! Piękny park z morzem w tle.

Dalej wsiedliśmy z powrotem w autobus i wróciliśmy do hotelu. Po odpoczynku poszliśmy na plażę, byliśmy po 16 i zajęliśmy leżaki bez płacenia, wnioskuję więc, że w późniejszych godzinach można już z nich bezpłatnie korzystać. Wygrzaliśmy się w słońcu i wykąpaliśmy a na kolację poszliśmy do naszego ulubionego Lorda Nelsona na kolację. Nie chciało nam się zbytnio spać, pogoda była piękna, poszliśmy więc jeszcze do sklepu i kupiliśmy sobie małe co nie co na plażę.

Co ciekawe można tam spokojnie wchodzić na plażę przez całą dobę, mimo to jest tam spokojnie, prawie nie ma ludzi i można rozłożyć się na leżakach. W sezonie jest pewnie więcej ludzi i wszystkie restauracje przy plaży są czynne, we wrześniu działała tylko co któraś, jednak ludzi w środku nie brakowało.
Na następny dzień mieliśmy zaplanowany wypad do San Marino.

Dodaj Komentarz