+1
Katja 15 grudnia 2016 12:21
No tak, Karaiby są spore i ciężko przedstawić tą podróż w pigułce. Nie mam doświadczenia w pisaniu- mam nadzieję, że będzie czytelnie i przyjemnie. Wszystko, co opiszę to jedynie moje przemyślenia, doświadczenia i sytuacje, które są wynikiem mojego sposobu podróżowania. Nie opowiem Wam o kurortach, ekskluzywnych hotelach i drogich restauracjach- bo niczego takiego nie doświadczyłam. Napiszę w wielkim skrócie o miejscach w których byłam. Będzie także o ludziach, których spotkałam i którzy sprawili, że ta podróż stała się dla mnie wyjątkowa…


KUBA – czyli dieta cud;)

Jeszcze na pokładzie samolotu wypisałam kartę wjazdową na Kubę- chociaż mam spore wątpliwości, czy akurat pytali o to, co im napisałam:) Moja znajomość hiszpańskiego: kilkanaście słów i kilka podstawowych zwrotów: Dzień dobry, mam na imię Kasia- jestem z Polski…



Wysiadam z samolotu. Pierwsza rzecz, którą zauważam to smród- nie potrafię go przyrównać do niczego. Druga, to puste lodówki w restauracji hali odpraw. Myślę: nareszcie tu jestem:) Odbiór bagażu, około 2 godziny. Człowiek ma czas, by zastanowić się czy i ile dla niego znaczy ten bagaż. Wychodzę do hali głównej. Mają na mnie czekać Michel i Sunami. Umówiliśmy się przez couchsurfing, który na Kubie ma nieco inną postać. Nie czekają. Za to ja czekam w nadziei, że jednak się zjawią- nic z tego. Przeczuwałam, że tak może się stać i na wszelki wypadek zarezerwowałam nocleg również w „hotelu”.
Obserwuję taksówkarzy- wszyscy „poukładani” jak za dawnych czasów w Polsce. Pani z państwowej informacji turystycznej- też ma „swoich”. Mówi- idź za nim, wskazując na jednego z taksówkarzy. Idę. Ale on zamiast wsiąść do taksówki zaparkowanej przy lotnisku, prowadzi mnie na parking. Jest ciemno. Pytam go dokąd idziemy, on, że no przecież po taksówkę. Robię kilka kroków i pytam jeszcze raz. Mówi, nie martw się. Już mam zawracać. Wtedy on zaczyna machać i w jednym z samochodów zaparkowanych w zupełnej ciemności, pojawia się światło. Taksówka powoli rusza i podjeżdża do nas. Otwierają się drzwi. Mówi- to moja żona. Zaświeca światło wewnątrz- i faktycznie słyszę kobietę. Uff ! )) jaka śliczna blondynka ! Jaka fajna para ! Przez całą drogę ciągają nosami- jak ja, albo i gorzej;) Ona drwi z jego angielskiego. Sama nie mówi wcale :) Za to po tym, jak słyszą, że jestem z Polski- uczą mnie słowa – nieve- czyli śnieg. Podjeżdżamy pod Hotel… którego nie ma. Wysiadają ze mną, biorą mój bagaż i wyruszamy na poszukiwania. Chcą się upewnić, że dotarliśmy pod właściwy adres. Tak- to niebywałe- ale zupełnie zwyczajne na Kubie. Wreszcie 6 piętro i jesteśmy. Wchodzą, sprawdzają wszystko, pytają czy chcę tam zostać- żegnamy się. I to właśnie ten moment, w którym Kubańczycy na zawsze skradli moje serce…



Właściciel casy prowadzi mnie wąskim korytarzem do mojego pokoju. Prysznic? Odpuszczam. Jest chyba 5 rano. No tutaj 23:00. Idę spać. Ale jak? Wypijam dwa szybkie, wkładam stopery do uszu ( nie pomagają). Przykrywam się czymś, pod czym z pewnością śpią wszyscy, bez jakiegokolwiek prania. Jest zimno. Tak- o tej porze w Havanie potrafi być chłodno. Przydają się dresy i bluza. Zasypiam. Budzę się kiedy przychodzi policja. Pytają o amerykanów, dziś tutaj nie śpią. Jakoś dosypiam do rana, ciągle słysząc hałas z ulicy. Rano biegnę pod prysznic. Wody brak. O! poleciało trochę zimnej – uradowana umyłam się kawałkach. Otwieram okiennice w moim pokoju. I zamieram. Siadam z wrażenia. To niesamowite. Jestem tutaj. Nareszcie;)





Rada; Jeśli chcesz odpocząć po długiej podróży staraj się znaleźć cichą okolicę na nocleg w Havanie







Kuba to prawdziwy raj dla tych… co chcą nieco zrzucić. Gorzej jeśli nie masz za wiele do zrzucenia, a i tak tracisz. W efekcie zaczynasz się zastanawiać co waży więcej TY czy Twój plecak?
I faktycznie tak było- Kuba kulinarnie może być nieco ciężka. Przypuszczałam, że tak będzie i nie jeden raz uratowało mnie jedzenie z plecaka. Sprawdziły się- własna grzałka (z odpowiednim napięciem i przejściówką) zupki w proszku, dżem, „chleb”, kisiel i takie tam. A przydałoby- więcej słodyczy… I tu stara prawda- Kiedy czegoś nie możemy mieć nagle bardzo nam się chce;) w Polsce – czekolada? A Fe. Ale tutaj? Kiedy nie widzisz jej przez kilkanaście dni… pragniesz całą duszą. Nawet tej najgorszej.
Kuba to rum – zasada prosta- jeśli jesz- popijasz rumem. A jeśli nie? To możesz mieć czasem problem. Ratuje Cię cola… ich - nazywa się Tucola. Powiem tak- dopóki jadłam na ulicy wszystko było ok…




Lody z guawy

Raz- jeden jedyny, nie mając innego wyjścia, zjadłam obiad w miejscu dla turystów. Skończyło się kilkudniową chorobą (chociaż jak zapewniali mnie kubańczycy – faktycznie - najgorsza była pierwsza doba). Od nich także dowiedziałam się, by nie jeść w restauracjach, omijać szerokim łukiem wieprzowinę – bo jak twierdzą, sami po niej czasem chorują.
Warto mieć ze sobą nifuroksazyd, elektrolity w dużej ilości- papier toaletowy i mydło - bo różnie z tym bywa :DDD A jeść, jeśli tylko się da- w domu, w którym się śpi- przeważnie jedzenie jest pyszne i zawsze świeże. Dla mieszkańców to dodatkowa okazja by zarobić- dla turystów - świetna, by zjeść coś pysznego.






Co warto zabrać ze sobą w prezencie… Chyba prawie każdy zadaje sobie to pytanie.
Czekolady, cukierki, słodycze- absolutnie wszystko co słodkie i dobre. Jeśli chcesz komuś sprawić przyjemność- podziękować- a wierz mi, że dziękować jest komu i za co przynajmniej kilka razy dziennie- czekolada jest idealna. Nawet roztopiona- lodówki przecież mają :D



W każdej mniej turystycznej miejscowości przydadzą się zabawki dla dzieci- także te używane. Ja miałam ze sobą mini lalki, mini puzzle, kredę do pisania (słaby pomysł- to akurat jedyne co mają), kredki, flamastry, notesy, resoraki. Ale ucieszą się ze wszystkiego… W Santiago de Cuba będą Was pytać o długopisy- to jedyne miejsce, gdzie ktoś mnie o coś poprosił. A w większości sytuacji było mi zwyczajnie głupio dziękować długopisem komuś kto podzielił się ze mną obiadem i nie chciał w zamian nic. Jeszcze raz cukierki, czekolada i wszelkie słodkości;)

Jeśli wiesz, że na miejscu przyda Ci się zastrzyk gotówki- weź ze sobą stare telefony komórkowe, ubrania- w szczególności t-shirty, bibułki do skręcania papierosów, perfumy. W każdym mieście znajdziesz kogoś, choćby sprytnego taksówkarza, co chętnie wszystko od Ciebie kupi.
Waluta: warto mieć ze sobą kartę– nie tylko ze względu na koszty. Czasem w niektórych miejscach bank był czynny jedynie kilka godzin dziennie, a karta była wybawieniem. Niestety wybieranie pieniędzy z bankomatów na Kubie jest ryzykowne. Oprócz karty miałam ze sobą euro i dolary. Faktycznie wymiana kosztowała sporo – szczególnie w Santiago de Cuba.






Havana
Gorące powietrze zmieszane ze spalinami. Tak to właśnie Havana. Samochodów mnóstwo. Jedne w lepszym inne w gorszym stanie. Naprawiane na ulicy, w kałużach oleju. Ma to swój urok. W centrum ogromny hałas, jak w dzień, tak i w nocy. Dla mnie zbyt tłoczno. Zmieniam plany i uciekam. Jeden dzień poza Havaną.
Nocleg Casa Buena Vista – casa położona w głośnym centrum ale śniadania dobre i oczywiście mili ludzie. Sporo informacji o nich tutaj: https://pl.tripadvisor.com/Hotel_Review-g147271-d4909279-Reviews-Casa_Buena_Vista-Havana_Ciudad_de_la_Habana_Province_Cuba.html

Dolinę Vinales polecam z całego serca- ale tylko i wyłącznie wtedy, kiedy możecie przeznaczyć na nią kilka dni. Nie warto wybierać się tam na jednodniową wycieczkę. Szkoda Waszego czasu- zobaczycie tylko najbardziej komercyjne punkty wypełnione po brzegi turystami.







Żeby wydostać się z Havany do Cienfuegos udaję się do stacji autobusów. Już mam kupić bilet, kiedy decyduje się na colectivo- taxi dzielone z innymi pasażerami. Zabierają mnie z casy następnego dnia rano- punktualnie! Trafia mi się para z Austrii. Podobnie jak ja, są już po przejściach jelitowo żołądkowych- tylko, że oni nabawili się choroby w restauracji kurortu w Varadero. Jak widać wszędzie można.
Po kilku godzinach jazdy pustą autostradą docieramy na miejsce. Nie mam noclegu, moi towarzysze z taryfy proponują, bym spróbowała u nich. Tam też nie ma. Ale ;) zwyczajem kubańskim – Pani domu zaprowadza mnie do swoich znajomych. Nie jest to łatwe dzisiaj, bo odwiedzamy sporo domów i nigdzie nie ma miejsca. W końcu docieramy do domu starszych ludzi. Pokój na parterze, bez okien, bez ciepłej wody, z grzybem, cichy - byłam taka szczęśliwa ;)) mogłam iść spać.









Cienfuegos wybrałam nie tylko jako przystanek w dalszej drodze, ale przede wszystkim dlatego, że chciałam zobaczyć kolonię flamingów w Laguna Guanaroca i wodospady zwane Saltos del Nicho.







Niestety rano nie udało mi się znaleźć innych chętnych do dzielenia taksówki, a wolne miejsce w autokarach dostępne było dopiero za dwa dni. Do tego tłok na ulicach szybko mnie stamtąd wypędził. Ruszam dalej- tym razem autobusem Viasul. Cel: okolice miasta Trinidad.
Wysiadam z autobusu – dobrze, że miałam przygotowane ciepłe ubrania- warto;) Jeszcze na dworcu słyszę, jak ktoś pyta o colectivo. Podchodzę i pytam dokąd – mamy ten sam cel- Playa Ancon. Szybko okazuje się, że cel jest błędny. Starszy Pan śmieje się z nas głośno. Tam są tylko hotele. Zmieniamy plan- Playa La Boca. Mam szczęście- mój nowy kolega to Hiszpan, w dodatku uwielbia się targować. Na miejscu szybko znajdujemy nocleg. Jest tanio i przyjemnie. Ale to przez ludzi, których tu spotkam zostanę na dłużej.








nocleg: Playa La Boca Odilia Ruiz Hernandez Tel 00530141998160
Playa la Boca była dla mnie świetnym miejscem wypadowym do miejscowości Trinidad. W dzień można się tam dostać taksówką, w nocy jednak te kilka kilometrów trzeba zazwyczaj wrócić pieszo- jest bezpiecznie- jedynie krowy mogą ruszać się na przydrożnych łąkach;) Jest ciemno, ale w zamian za to- drogę rozświetla gwiezdne niebo. W samym centrum Trinidadu codziennie wieczorem odbywają się imprezy taneczne. Muzyka na żywo + turyści i mieszkańcy razem. Jest spora szansa, że spotkacie tam Króla Salsy- starszy Pan, który - na szczęście- chce tańczyć z turystkami. Było to nie lada wyzwanie- ale- wierzcie mi, że jest absolutnie genialny i prawdziwy. Nawet pomimo tego, że chwilami trzymał mnie nie dłońmi, a wbitymi w moją skórę zakrzywionymi paznokciami. Tak, raczej nie obcina ich wcale ;)
Plac w centrum jest zazwyczaj początkiem nocnej zabawy w Trinidad. Później towarzystwo przenosi się na wzgórze, do dyskoteki w jaskini La Cueva.
„Jest 14 lutego 2016r. dziś są moje urodziny. Spędzam je właśnie w Trinidad- grupa Niemców, którą znam z tego placu, z plaży i podróży właśnie zaczyna się głośno śmiać- kiedy słyszę, że kubański zespół śpiewa mi od nich STO LAT” Kuba jest pełna niespodzianek. A najpiękniejsza z nich to taka, że ludzie chcą się poznawać, wspólnie spędzać czas, podróżować, dzielić jedzeniem, transportem i wszystkim innym.

Po kilku dniach tutaj, rankiem wyruszam w dalszą drogę. Nie mam konkretnego planu, a jedynie dwa pomysły. Żegnam się z moją Panią domu w Playa la Boca. Wychodzę na początek wioski. Siadam na trawniku i czekam na stopa.



Po 15, może 20 minutach podjechało auto. Wsiadam do królestwa reggaetonu :D







Potem śniadanie na ulicy w mojej ulubionej budc e- bułka z omletem. Potem krótka rozmowa na ulicy po hiszpańsku (! Dałam radę :))) )







Udaję się na dworzec. Kolejka kilometrowa. Kierowca autobusu mówi mi, że i tak dziś już nigdzie stąd nie odjadę. Myślę, co tam. Poszukam colectivo. Wychodzę z dworca i spotykam… Lasse- jednego z towarzyszy wcześniejszych tańców. Decydujemy się na wspólny plan. Ja – chcę dotrzeć w końcu do Flamingów. On- nieco w inną stronę- ale Flamingi zwyciężają. Łapiemy „okazję” na tanią taksówkę- wiemy, że to kompletne zdzierstwo- ale- gość jest tak uroczy, że ciężko mu się oprzeć. W zamian za to umila nam drogę jak tylko może.





I tak zatrzymujemy się na jedzenie, picie soku z trzciny cukrowej, a także… słuchamy romantycznej muzyki, zamiast reggaetonu. Przez dwie godziny po cichu dyskutujemy o tym jaki wrażliwy kierowca nam się trafił. Na miejscu zagadka się wyjaśnia. Znajdujemy nocleg- wybieramy pokoje. Kierowca siada z wrażenia. Pyta nas: dlaczego osobne. Bo jak inaczej? „Ja myślałem, że jesteście parą i przez dwie godziny męczyłem się słuchając tego zamiast reggae tonu, bo chciałem zrobić wam nastrój”. I tak w zupełnie świetnym nastroju zabieramy go na plażę niedaleko Remedios. Tam też ustanawiamy czas na palenie cygar. Jak ten czas wtedy szybko leci;)







Następnego dnia szukamy Flamingów. Wybieramy się z profesorem historii (nasz nowy kierowca) na Cayo Santa Maria.



Zostawia nas na parkingu hotelowym. Spędzamy na pięknej plaży prawie cały dzień.





Wychodząc z ośrodka, wchodzimy na recepcję, by dopytać o drogę do miejsca, w którym znajduje się kolonia Flamingów. Recepcjonista wybucha śmiechem i mówi, że nieco źle to wymyśliliśmy. W nagrodę pocieszenia rozbiera się przed nami i postanawiam pokazać nam swoje tatuaże:D



Dalej- ucieka nam autobus. Następnego nie będzie. Idziemy kilka kilometrów. Mija nas samochód- zatrzymuje się i… okazuje, że to turyści- ale jadą w innym kierunku. Zrezygnowani, ruszamy dalej. Za chwilę znów widzimy ten sam samochód- postanowili wrócić i podrzucić nas do głównej drogi. A tam już nie czekamy długo- bo przekupując kierowcę pracowniczego autobusu, wskakujemy na siedzenia i jedziemy do Remedios. I tu właśnie prawdopodobnie z okna tego autobusu- widzieliśmy jednego różowiutkiego Flaminga. Ale był tak daleko, że nikt z nas do dziś nie jest pewien:D

Nocleg w Remedios - świetne miejsce i kuchnia warta grzechu





Z Remedios wyruszamy w podróż do Santa Clara. I tutaj trafiam na świetne miejsce do spania. Czyściutko, cicho, Internet, ciepła woda, pyyyszne śniadania. Hostal CARY y Lazaro B&B kareldiaz@nauta.cu faktycznie warto mieć tutaj zarezerwowany nocleg wcześniej.
Samo miejsce Santa Clara pozostaje dla mnie jedynie miejscem przesiadkowym. Spędzamy jeden wieczór w lokalnym barze, oczywiście przy świetnej muzyce na żywo, cygarach i rumie. Tutaj nasze drogi z Lasse rozchodzą się na dobre. I słusznie, bo mimo, że kompan do podróży z niego świetny, to moja wątroba nie przetrwałby tego dłużej;)



Jadę autobusem do Camaguey. Wysiadam na dworcu. Guzdram się, wykupuję bilet na jutro. Tym samym wychodzę ostatnia z dworca. Pierwszy raz miałam zarezerwowany wcześniej nocleg. Ale, że transport z dworca?? Robię wielkie oczy, kiedy po wyjściu taksówkarz pyta mnie-Katarina? Myślę, co za luksus mi się trafił. Ciągle jednak nie daje mi spokoju to, że pytają, gdzie moja koleżanka. Po drodze okazuje się, że byli na dworcu po kogoś innego. Widocznie dziewczyny nie dojechały. To tyle miłego, bo w tym mieście czeka mnie turystyczna niespodzianka. Wiem, wiem, że na Kubie też tak bywa. Ale- mimo wszystko spotkało mnie to tylko tutaj i.. tylko jeszcze bardziej rozbawiło. Pokój, który zarezerwował mi właściciel casy w Santa Clara, okazuje się być nadal zajęty. Poprzedni lokator rozchorował się i nie był w stanie opuścić pokoju. Pani domu załatwiła mi jednak w zamian za to miejsce u sąsiadów. Przyjmują mnie ciepło. Jednak tak polewają ze mnie- że nawet po hiszpańsku rozumiem kontekst;) Pytam, czy mogą przedzwonić do innej miejscowości. Mówią, że telefon nie działa- ale właściwie nic innego nie robią, tylko ciągle przez niego rozmawiają:) Pytam czy zrobią mi coś do jedzenia- mówią, że zjeść to mogę w knajpie;) Ok. Idę zatem w miasto. Camaguey słynie z tego, że.. łatwo się zgubić. Ta miejscowość jest pełna zakamarków i wąskich zaułków, a kręte uliczki kończą się nagle ślepo albo rozwidlają. Nie bez powodu- dawniej to miejsce było ciągle na celowniku piratów. Próbowano więc ich zmylić labiryntem uliczek. I duchowy labirynt również można tutaj odnaleźć. Wchodzę do pizzerii. Kelnerka najpierw daje mi kartę, po czym orientuje się, „żem zielona” i szybko ją zabiera. Pyta co bym zjadła- mówię, że pizzę- prostą- tylko pomidory i ser.



Przynosi= tylko gliniaste ciasto + papka czerwona ze śladami czegoś serowego. Pomyślałam, że jeśli mam ją zjeść to muszę to zrobić jak najszybciej, by było to w ogóle możliwe. Potem okaże się, że dzięki sprytowi kelnerki, była to także-moja NAJdroższa jak dotychczas pizza w życiu. Ale to jest Kuba i wszystko jej można wybaczyć;D



Rano odbiera mnie mój ponowny wybawca- taksówkarz z wczoraj. Po drodze, dzięki niemu kupuję bajecznie dużo (i tanich) bananów. Z tym prowiantem mogę jechać w całkiem długą podróż, do Santiago de Cuba. To ostatni przystanek na Kubie.

Jeszcze na dworcu zaprzyjaźniam się z austriackim profesorem, który mieszka od roku na Kubie. Przegadamy wspólnie kilka godzin w autobusie, po czym dalej pojadę już sama. I to dzięki niemu będę mieć dziś nocleg.

Późnym wieczorem po 22, dojeżdżam na miejsce. Wychodzę z dworca- po dwóch tygodniach w końcu znam ceny i wiem ile powinnam zapłacić za taksówkę:D zatem jak krzyczą 10 – ja idę dalej mówiąc, że zapłacę 3. Ostatecznie wsiadam za 4. Trochę potrwa zanim dojadę („lekko niesprawne auto mi się trafia”).



Kiedy pukam do drzwi nie mam jeszcze pojęcia co mnie czeka. Po dłuższej chwili otwiera mi sympatyczny kubańczyk Santiago z wielkim uśmiechem na twarzy. Krzyczy coś głośno i wbiega z moją walizką po wąskich schodach. Po drodze poznaję drugiego Pana domu- Manuel. Okazuje się, że martwili się o mnie i tak przypuszczali, że zapewne autobus się spóźnił. Schodów jest sporo, a na ich końcu czeka na mnie niespodzianka. Dwa psy i piękny widok z tarasu.













Santiago.ducasses@medired.scu.sld.cu 5353049270, Santiago de Cuba Clarin No 106
Tutaj czekały na mnie też pyszne śniadania. Świetne towarzystwo i komfortowe warunki. Niestety pokój był wolny tylko przez dwa dni i na kolejne noce musiałam się przenieść. Santiago znalazł mi nocleg u sąsiadów, dwie ulice dalej.



Kolejny raz trafiam bardzo dobrze. Jest dużo głośniej, bo to już przy głównej drodze- ale jedzenie, jakie serwuje mi Pani domu- rekompensuje absolutnie wszystko.

Santiago de Cuba pierwszego dnia odbiera mi uśmiech. Myślę tutaj jest inaczej, nie czuję się bezpiecznie. Już następnego dnia rozumiem, że to błąd. Tu jest faktycznie po prostu nieco inaczej. Jest tłoczno, sporo turystów, którzy zresztą sami swoim zachowaniem uczą Kubańczyków żebrania o pieniądze, czy inne rzeczy. Ale to nadal jest Kuba i tutaj również można spotkać cudownych ludzi. Część swojego czasu spędzam na wędrówce po mieście, w miejsca do których nie chodzą turyści. Przy okazji objadam się jak lubię- na ulicy:D





















A w niedzielę mam okazję pojechać nad wodospad. Tak przynajmniej mi się wydaje, dopóki tam nie dotrę. Okazuje się, że wśród młodych Kubańczyków ulubioną formą spędzania czasu w niedzielę jest: dyskoteka nad basenem. Wodospad był - ale nie stanowił żadnej atrakcji. Impreza zaczęła się rankiem i trwała do popołudnia. Zwykle przyjeżdżają na nią całe rodziny. Króluje oczywiście reggaeton, w wydaniu najgłośniejszym jakie udało mi się spotkać na całych Karaibach.

Wracam pospiesznie- umówiłam się z Panią domu na kolację- o 18. Czeka na mnie przepyszna rybą, którą złowił jej mąż. Do picia jak codziennie mięta- Pani domu parzyła mi ją namiętnie dwa razy dziennie. Ja z kolei zawsze brałam kubek na wynos- do pokoju, gdzie mogłam w tajemnicy wylać do zlewu. Nie cierpię mięty:D

I tak następnego dnia udaję się na lotnisko. Czeka mnie niesamowity lot kubańską linią lotniczą – (odradzana nawet w moim podręcznym informatorze).
Opuszczam Kubę z reklamówką cygar… sądząc, że teraz już nic ciekawego mnie nie spotka…

Docieram na Dominikanę – dwie godziny zajmuje mi wyjście z lotniska. To jedyne miejsce w całej mojej podróży, gdzie dla bezpieczeństwa zamówiłam taksówkę jeszcze przed wylotem z Polski. Transfer z lotniska trwał około godziny. Prosto do hotelu. Zasiadam w recepcji. Jeenyyy cywilizacja! Ale dziwnie - można kartą płacić, jest wifi i heineken :)

cdn...


Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

jprawicki 28 grudnia 2016 12:40 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja :) przy okazji zacząłem się zastanawiać czy Kuba to jednak dla mnie :)