Dwa dni na zobaczenie Liverpoolu to zdecydowanie za krótki okres czasu, ale pozwala wyrobić sobie opinię (pozytywną) o tym mieście. Dodam, że była to moja pierwsza wizyta w Wielkiej Brytanii i wszystko co brytyjskie, było dla mnie nowe. Dziewczyna miała nieco większe doświadczenie.
Do wizyty w Liverpoolu skłoniły nas stosunkowo niskie koszty: 470 zł za przeloty i 58 funtów za dwa noclegi. Nawiasem mówiąc w zarezerwowanym pensjonacie w pierwszym pokoju nie działał prysznic i przekwaterowano nas do innego pokoju o nieco gorszym standardzie, by nie powiedzieć o wiele gorszym standardzie. Po powrocie napisałem reklamację do http://booking.com i mam odpowiedź, że pensjonat postanowił zwrócić całą kwotę za pobyt.
Trochę baliśmy się mitycznych, wysokich cen w sklepach, ale na miejscu okazało się, że wydałem przez te dwa dni … 12 funtów (mając swoją „wałówkę”, którą zabraliśmy nie chcąc zbankrutować na jedzenie). Dziewczyna wydała zdecydowanie więcej, ale wiadomo – Primark.
Pierwszy kontakt z Liverpoolem miał miejsce oczywiście na lotnisku, gdzie w punkcie informacji uzyskaliśmy mapki i podstawowe informacje o mieście oraz nabyliśmy jednorazowe bilety na autobus. Dojazd do centrum jest bardzo prosty, najlepiej autobusem nr 500 kursującym wahadłowo na linii lotnisko – Liverpool One Bus Station. Cena za przejazd jednorazowy to 2,30 funta. Za ten sam kurs taryfą należałoby zapłacić ok. 18 funtów, o czym informuje tabliczka przy postoju taxi.
Ogólnie komunikacja publiczna w Liverpoolu jest rozwinięta w stopniu bardzo dużym, nie dziwi widok siedmiu autobusów stojących jednocześnie na skrzyżowaniach. Dojechać można prawie wszędzie, a do nabycia jest sporo rodzajów biletów.
Stacja autobusowa jest przy słynnych dokach liverpoolskich. Mając w rękach bagaże poszliśmy na krótki rekonesans, skutkiem czego dziewczyna skorzystała z przejażdżki na The Wheel of Liverpool, czyli 60-metrowym kole, z którego można podziwiać widok na miasto. Jej się bardzo podobało, mnie ze względu na lęk wysokości nie kręcą (dosłownie) takie klimaty, więc nie skorzystałem. Potem odwiedziliśmy pobliską informację turystyczną, dokładnie wypytaliśmy o zasady korzystania z atrakcji turystycznych (co ważne – miejskie atrakcje są darmowe) i zaopatrzeni w mapki udaliśmy się do pensjonatu, by po dwóch godzinach powrócić do centrum.
Ostrzeżenie – panowie mogą spokojnie opuścić poniższy akapit, ponieważ dotyczyć będzie rzeczy kochanej przez kobiety, czyli tzw. shoppingu. Jak wiadomo, Mekką dla Polaków jest Primark, czyli sklep z odzieżą w dość niskich cenach, a podobno dobrej jakości. Kilka pięter, mnóstwo towaru, ubrania od 2 funtów. Sama dzielnica handlowa jest bardzo rozbudowana, co krok można spotkać sklepy i galerie. Co ciekawe, niektóre mapy turystyczne mają z jednej strony mapę centrum, a z drugiej mapę ulic z zaznaczonymi sklepami i restauracjami. To znak nowych konsumpcyjnych czasów? Prawdopodobnie tak. Jakie marki dostępne są w promieniu ok. 1,5 km? Hmmm, łatwiej byłoby wymienić te, których nie ma… Ceny zróżnicowane, w jednych sklepach taniej, w innych drożej. Szał zakupów trwa w Liverpoolu chyba cały rok, bo łatwiej spotkać kobietę z zakupami, niż bez nich.
W Liverpoolu jest dzielnica chińska, w której podobno kręcono sceny do którejś z części Harry’ego Pottera. Jeśli przejdziesz przez słynną bramę, znajdziesz się w … prawie normalnej części miasta. Oprócz chińskich lokali gastronomicznych nie widzieliśmy większych różnic, ale prawdopodobnie bardziej egzotyczne klimaty są w innej części, nie tak oczywistej. Nam się nie udało na nie trafić, chociaż pokrążyliśmy po niej przez jakiś kwadrans.
Drugi dzień to intensywne zwiedzanie centrum miasta. Musieliśmy wybrać kilka obiektów, bo na wszystkie, jak łatwo się domyślić, brakowało czasu. Zaczęliśmy od spaceru po dokach, ponieważ przyszliśmy przed otwarciem muzeów. Najpierw udaliśmy od Merseyside Maritime Museum. Fajne muzeum, ciekawe eksponaty, ale troszkę za duże. Atrakcją były wystawy związane ze statkami Titanic i Lusitania oraz imigrantami przybywającymi do Liverpoolu.
Kolejny obiekt, który zwiedziliśmy, to International Slavery Museum. Niewiele osób wie, że Liverpool to byłe potężne centrum handlu niewolnikami, gdzie do portu zawijały setki statków z rdzennymi mieszkańcami głównie Afryki. Mi podobało się średnio, dziewczyna była raczej rozczarowana, ale ogólnie wrażenia ze zwiedzania pozytywne.
Trzecie muzeum, które postanowiliśmy odwiedzić, to słynne Museum of Liverpool, czyli opowieść o mieście i okolicach od czasów pradawnych do obecnych. Czasy wojenne, kultura, sztuka, kino, sport – wszystko to jest w tym obiekcie. Dla mnie numer jeden.
Odpuściliśmy w dokach Tate Liverpool, bo sztuka współczesna to nie jest coś, co nas pociąga oraz The Beatles Story (kto jeszcze emocjonuje się Beatlesami?). Nie wiedzieliśmy z kolei o Mersey Tunnel Tour, czyli tunelach pod rzeką Mersey. Z zewnątrz można podziwiać piękne architektonicznie budowle The Three Graces (Royal River, Cunard, Port of Liverpool Buildings). Robią wrażenie, chociaż nie są one zabytkami sprzed wielu wieków.
Po wizycie w dokach skierowaliśmy się do Liverpool Cathedral (co ciekawe, jest to budowla z XX wieku). Poprzedniego dnia byliśmy koło niej, ale ze względu na próbę chóru kościół był zamknięty dla zwiedzających i musieliśmy zadowolić się spacerem po otoczeniu katedry. Wokół niej znajduje się „park” z tablicami nagrobnymi, ponieważ teren ten służył przez wiele lat jako cmentarz. Atmosfera przygnębiająca, ale teren ten służy najczęściej rekreacji, bieganiu, wyprowadzaniu psów.
Wracając do zwiedzania kościoła – robi wrażenie pozytywne i negatywne. Pozytywne – swoim wystrojem, wyglądem zewnętrznym i wewnętrznym. Negatywne – w środku jest piętrowa restauracja (z napojami alkoholowymi), duży sklep z pamiątkami, dziwne obrazy i WC. Tego jeszcze w kościele nie widziałem. Ciekawe, czy na czas mszy restauracja jest zamykana… Dla osób chcących spojrzeć na Liverpool z góry (z poziomu 150 m n.p.m.) jest możliwość wjechania windą lub wejścia pieszo na wieżę (atrakcja płatna, bilet zwykły 5,50 funta). Na górze można obejrzeć najwyżej zawieszone na świecie dzwony (naprawdę?), a nawet „pobawić” się w symulator bicia w dzwony. Dodatkowo dla turystów udostępniona jest galeria z historycznymi eksponatami.
Kolejnym punktem wizyty była nieodległa Metropolitan Cathedral of Christ the King (budowla również z XX wieku). Okrągły kościół może pomieścić ponad 2000 wiernych. Niestety, trafiliśmy na czas przed mszą, dlatego mogliśmy zwiedzić jedynie fragment tej pięknej, nowoczesnej budowli sakralnej.
Na koniec poszliśmy pod St. George’s Hall (gdzie podobno można zwiedzić dawne sale sądowe, cele więzienne i salę balową), World Museum i Walter Art Gallery – niestety, wszystkie obiekty były już zamknięte. Dzień zakończony został oczywiście w Primarku. Trzeci dzień to przejazd autobusem na lotnisko i powrót do Polski.
Co nam pozostało do zobaczenia? W głowie mam kilka punktów: Radio City Tower, The Cavern, stadion FC Liverpool, stadion Everton. Cóż, może następnym razem…
Informacje praktyczne:
Liverpool można zwiedzać na własną rękę lub autobusami City Sights Hop On – Hop Off, oferującymi przejażdżki po mieście dwoma trasami tematycznymi: City Tour (bilet normalny 12 funtów) lub Beatles & City Tour (bilet normalny 16 funtów). Dodatkowo korzysta się z rabatów w kilkunastu sklepach i restauracjach oraz można łączyć ww. bilety z biletami na różne atrakcje turystyczne.
Alternatywą może być podróżowanie rowerami miejskimi, których sieć jest dość rozbudowana, ale chyba nie cieszy się większym zainteresowaniem, bo przez cały pobyt nie widziałem żadnej osoby korzystającej z takich rowerów.
W mieście jeździ mnóstwo taryf, a dodatkowo widać dużo samochodów działających wg mnie na zasadach podobnych do Ubera (nazwy np. Delta lub Alpha, są oznakowane dużymi nalepkami na drzwiach). Szczegółów korzystania z nich nie znam, więc nie wypowiadam się.
Ekonomicznie myślącym polecam odwiedzenie sklepu „Pound World”. Można tam nabyć żywność, chemię i artykuły pierwszej potrzeby w bardzo niskich cenach. Jak sama nazwa wskazuje, większość kosztuje 1 funta. W tej cenie można było dla przykładu nabyć dwa litrowe napoje energetyczne, duże czekoladki Toblerone, trzy puszki Coca-Coli, duże czekolady, zupy w puszkach (3 sztuki), pasty do zębów, leki i wiele innych.
Równie okazyjnie można nabyć artykuły w rozsianych po Liverpoolu Tesco – dla przykładu promocyjne banany kosztowały 0,5 funta, ser Cheddar 350g 2 funty, wody i napoje gazowane od 0,3 funta. Drogie z kolei jest piwo i wino. Pod koniec dnia na produkty z kończącym się terminem ważności robione są bardzo duże przeceny, skutkiem czego można kupić np. chleb tostowy za 5 pensów.
W lokalach gastronomicznych, których jest mnóstwo, porządny posiłek można zjeść za niecałe 10 funtów, a szybkie fish&chips za 3-4 funty. Picie i alkohole – jak się łatwo domyśleć – w lokalach są drogie. Dużo jest restauracji chińskich, ale i amatorzy kuchni meksykańskiej, włoskiej, czy typowo angielskiej będą zadowoleni.
Mocno zdziwicie się przechodząc przez światła. Większość z nas jest przyzwyczajona, że po naciśnięciu guzika czekamy na zielone światło, a tymczasem w Liverpoolu (Anglii?) przechodzi się przez ulicę i na zielonym, i na czerwonym, i w dowolnym miejscu poza skrzyżowaniem. Dziwne, trudno się przyzwyczaić.
Przy lotnisku stoi taki oto „potworek”. Cóż, yellow submarine to symbol tego miasta, więc nie może zabraknąć relacji z Liverpoolu bez żółtej łodzi podwodnej.
Warto dodać, że Liverpool to nadal miasto portowe, do którego codziennie zawijają statki i jest rozbudowany ruch promowy.
O, ładna pogoda w Liverpoolu! Od razu wszystko to pozytywniej wygląda!
Gdzie konkretnie jest ta żółta łódź?
Moje dwa grosze dorzucam tu: http://www.masaperlowa.pl/liverpool-historia-the-beatles-ze-stoczniowa-anglii-tle/
Do wizyty w Liverpoolu skłoniły nas stosunkowo niskie koszty: 470 zł za przeloty i 58 funtów za dwa noclegi. Nawiasem mówiąc w zarezerwowanym pensjonacie w pierwszym pokoju nie działał prysznic i przekwaterowano nas do innego pokoju o nieco gorszym standardzie, by nie powiedzieć o wiele gorszym standardzie. Po powrocie napisałem reklamację do http://booking.com i mam odpowiedź, że pensjonat postanowił zwrócić całą kwotę za pobyt.
Trochę baliśmy się mitycznych, wysokich cen w sklepach, ale na miejscu okazało się, że wydałem przez te dwa dni … 12 funtów (mając swoją „wałówkę”, którą zabraliśmy nie chcąc zbankrutować na jedzenie). Dziewczyna wydała zdecydowanie więcej, ale wiadomo – Primark.
Pierwszy kontakt z Liverpoolem miał miejsce oczywiście na lotnisku, gdzie w punkcie informacji uzyskaliśmy mapki i podstawowe informacje o mieście oraz nabyliśmy jednorazowe bilety na autobus. Dojazd do centrum jest bardzo prosty, najlepiej autobusem nr 500 kursującym wahadłowo na linii lotnisko – Liverpool One Bus Station. Cena za przejazd jednorazowy to 2,30 funta. Za ten sam kurs taryfą należałoby zapłacić ok. 18 funtów, o czym informuje tabliczka przy postoju taxi.
Ogólnie komunikacja publiczna w Liverpoolu jest rozwinięta w stopniu bardzo dużym, nie dziwi widok siedmiu autobusów stojących jednocześnie na skrzyżowaniach. Dojechać można prawie wszędzie, a do nabycia jest sporo rodzajów biletów.
Stacja autobusowa jest przy słynnych dokach liverpoolskich. Mając w rękach bagaże poszliśmy na krótki rekonesans, skutkiem czego dziewczyna skorzystała z przejażdżki na The Wheel of Liverpool, czyli 60-metrowym kole, z którego można podziwiać widok na miasto. Jej się bardzo podobało, mnie ze względu na lęk wysokości nie kręcą (dosłownie) takie klimaty, więc nie skorzystałem. Potem odwiedziliśmy pobliską informację turystyczną, dokładnie wypytaliśmy o zasady korzystania z atrakcji turystycznych (co ważne – miejskie atrakcje są darmowe) i zaopatrzeni w mapki udaliśmy się do pensjonatu, by po dwóch godzinach powrócić do centrum.
Ostrzeżenie – panowie mogą spokojnie opuścić poniższy akapit, ponieważ dotyczyć będzie rzeczy kochanej przez kobiety, czyli tzw. shoppingu. Jak wiadomo, Mekką dla Polaków jest Primark, czyli sklep z odzieżą w dość niskich cenach, a podobno dobrej jakości. Kilka pięter, mnóstwo towaru, ubrania od 2 funtów. Sama dzielnica handlowa jest bardzo rozbudowana, co krok można spotkać sklepy i galerie. Co ciekawe, niektóre mapy turystyczne mają z jednej strony mapę centrum, a z drugiej mapę ulic z zaznaczonymi sklepami i restauracjami. To znak nowych konsumpcyjnych czasów? Prawdopodobnie tak. Jakie marki dostępne są w promieniu ok. 1,5 km? Hmmm, łatwiej byłoby wymienić te, których nie ma… Ceny zróżnicowane, w jednych sklepach taniej, w innych drożej. Szał zakupów trwa w Liverpoolu chyba cały rok, bo łatwiej spotkać kobietę z zakupami, niż bez nich.
W Liverpoolu jest dzielnica chińska, w której podobno kręcono sceny do którejś z części Harry’ego Pottera. Jeśli przejdziesz przez słynną bramę, znajdziesz się w … prawie normalnej części miasta. Oprócz chińskich lokali gastronomicznych nie widzieliśmy większych różnic, ale prawdopodobnie bardziej egzotyczne klimaty są w innej części, nie tak oczywistej. Nam się nie udało na nie trafić, chociaż pokrążyliśmy po niej przez jakiś kwadrans.
Drugi dzień to intensywne zwiedzanie centrum miasta. Musieliśmy wybrać kilka obiektów, bo na wszystkie, jak łatwo się domyślić, brakowało czasu. Zaczęliśmy od spaceru po dokach, ponieważ przyszliśmy przed otwarciem muzeów. Najpierw udaliśmy od Merseyside Maritime Museum. Fajne muzeum, ciekawe eksponaty, ale troszkę za duże. Atrakcją były wystawy związane ze statkami Titanic i Lusitania oraz imigrantami przybywającymi do Liverpoolu.
Kolejny obiekt, który zwiedziliśmy, to International Slavery Museum. Niewiele osób wie, że Liverpool to byłe potężne centrum handlu niewolnikami, gdzie do portu zawijały setki statków z rdzennymi mieszkańcami głównie Afryki. Mi podobało się średnio, dziewczyna była raczej rozczarowana, ale ogólnie wrażenia ze zwiedzania pozytywne.
Trzecie muzeum, które postanowiliśmy odwiedzić, to słynne Museum of Liverpool, czyli opowieść o mieście i okolicach od czasów pradawnych do obecnych. Czasy wojenne, kultura, sztuka, kino, sport – wszystko to jest w tym obiekcie. Dla mnie numer jeden.
Odpuściliśmy w dokach Tate Liverpool, bo sztuka współczesna to nie jest coś, co nas pociąga oraz The Beatles Story (kto jeszcze emocjonuje się Beatlesami?). Nie wiedzieliśmy z kolei o Mersey Tunnel Tour, czyli tunelach pod rzeką Mersey. Z zewnątrz można podziwiać piękne architektonicznie budowle The Three Graces (Royal River, Cunard, Port of Liverpool Buildings). Robią wrażenie, chociaż nie są one zabytkami sprzed wielu wieków.
Po wizycie w dokach skierowaliśmy się do Liverpool Cathedral (co ciekawe, jest to budowla z XX wieku). Poprzedniego dnia byliśmy koło niej, ale ze względu na próbę chóru kościół był zamknięty dla zwiedzających i musieliśmy zadowolić się spacerem po otoczeniu katedry. Wokół niej znajduje się „park” z tablicami nagrobnymi, ponieważ teren ten służył przez wiele lat jako cmentarz. Atmosfera przygnębiająca, ale teren ten służy najczęściej rekreacji, bieganiu, wyprowadzaniu psów.
Wracając do zwiedzania kościoła – robi wrażenie pozytywne i negatywne. Pozytywne – swoim wystrojem, wyglądem zewnętrznym i wewnętrznym. Negatywne – w środku jest piętrowa restauracja (z napojami alkoholowymi), duży sklep z pamiątkami, dziwne obrazy i WC. Tego jeszcze w kościele nie widziałem. Ciekawe, czy na czas mszy restauracja jest zamykana… Dla osób chcących spojrzeć na Liverpool z góry (z poziomu 150 m n.p.m.) jest możliwość wjechania windą lub wejścia pieszo na wieżę (atrakcja płatna, bilet zwykły 5,50 funta). Na górze można obejrzeć najwyżej zawieszone na świecie dzwony (naprawdę?), a nawet „pobawić” się w symulator bicia w dzwony. Dodatkowo dla turystów udostępniona jest galeria z historycznymi eksponatami.
Kolejnym punktem wizyty była nieodległa Metropolitan Cathedral of Christ the King (budowla również z XX wieku). Okrągły kościół może pomieścić ponad 2000 wiernych. Niestety, trafiliśmy na czas przed mszą, dlatego mogliśmy zwiedzić jedynie fragment tej pięknej, nowoczesnej budowli sakralnej.
Na koniec poszliśmy pod St. George’s Hall (gdzie podobno można zwiedzić dawne sale sądowe, cele więzienne i salę balową), World Museum i Walter Art Gallery – niestety, wszystkie obiekty były już zamknięte. Dzień zakończony został oczywiście w Primarku.
Trzeci dzień to przejazd autobusem na lotnisko i powrót do Polski.
Co nam pozostało do zobaczenia? W głowie mam kilka punktów: Radio City Tower, The Cavern, stadion FC Liverpool, stadion Everton. Cóż, może następnym razem…
Informacje praktyczne:
Liverpool można zwiedzać na własną rękę lub autobusami City Sights Hop On – Hop Off, oferującymi przejażdżki po mieście dwoma trasami tematycznymi: City Tour (bilet normalny 12 funtów) lub Beatles & City Tour (bilet normalny 16 funtów). Dodatkowo korzysta się z rabatów w kilkunastu sklepach i restauracjach oraz można łączyć ww. bilety z biletami na różne atrakcje turystyczne.
Alternatywą może być podróżowanie rowerami miejskimi, których sieć jest dość rozbudowana, ale chyba nie cieszy się większym zainteresowaniem, bo przez cały pobyt nie widziałem żadnej osoby korzystającej z takich rowerów.
W mieście jeździ mnóstwo taryf, a dodatkowo widać dużo samochodów działających wg mnie na zasadach podobnych do Ubera (nazwy np. Delta lub Alpha, są oznakowane dużymi nalepkami na drzwiach). Szczegółów korzystania z nich nie znam, więc nie wypowiadam się.
Ekonomicznie myślącym polecam odwiedzenie sklepu „Pound World”. Można tam nabyć żywność, chemię i artykuły pierwszej potrzeby w bardzo niskich cenach. Jak sama nazwa wskazuje, większość kosztuje 1 funta. W tej cenie można było dla przykładu nabyć dwa litrowe napoje energetyczne, duże czekoladki Toblerone, trzy puszki Coca-Coli, duże czekolady, zupy w puszkach (3 sztuki), pasty do zębów, leki i wiele innych.
Równie okazyjnie można nabyć artykuły w rozsianych po Liverpoolu Tesco – dla przykładu promocyjne banany kosztowały 0,5 funta, ser Cheddar 350g 2 funty, wody i napoje gazowane od 0,3 funta. Drogie z kolei jest piwo i wino. Pod koniec dnia na produkty z kończącym się terminem ważności robione są bardzo duże przeceny, skutkiem czego można kupić np. chleb tostowy za 5 pensów.
W lokalach gastronomicznych, których jest mnóstwo, porządny posiłek można zjeść za niecałe 10 funtów, a szybkie fish&chips za 3-4 funty. Picie i alkohole – jak się łatwo domyśleć – w lokalach są drogie. Dużo jest restauracji chińskich, ale i amatorzy kuchni meksykańskiej, włoskiej, czy typowo angielskiej będą zadowoleni.
Mocno zdziwicie się przechodząc przez światła. Większość z nas jest przyzwyczajona, że po naciśnięciu guzika czekamy na zielone światło, a tymczasem w Liverpoolu (Anglii?) przechodzi się przez ulicę i na zielonym, i na czerwonym, i w dowolnym miejscu poza skrzyżowaniem. Dziwne, trudno się przyzwyczaić.
Przy lotnisku stoi taki oto „potworek”. Cóż, yellow submarine to symbol tego miasta, więc nie może zabraknąć relacji z Liverpoolu bez żółtej łodzi podwodnej.
Warto dodać, że Liverpool to nadal miasto portowe, do którego codziennie zawijają statki i jest rozbudowany ruch promowy.
Polecam zajrzeć na blog http://radosc-zycia-plus.pl. Spojrzenie na świat i podróże kobiecym okiem.