0
Tom Stedd 27 lutego 2019 20:56
Jak wiadomo, Wizzair obciął tanie loty do Wilna i dlatego wyprawa do stolicy Litwy musiała odbyć się autokarem. Drugi raz jechałem Lux Expressem i po raz drugi w pełni polecam tą firmę – pojazd komfortowy, dużo miejsca na nogi, na pokładzie ekran multimedialny, filmy, gry itp. Bilet kosztował w jedną stronę 19 zł (38 zł RT), więc grzechem było nie skorzystać. Trochę dziwnie jechało się tak dużym autokarem, który miał na pokładzie po kilkanaście osób. Niecałe osiem godzin z Warszawy Zachodniej do Wilna minęły naprawdę szybko i komfortowo. Teraz myślę nad ambitniejszą podróżą: Warszawa – Tallin.



Żebym nie zapomniał: według niepotwierdzonych informacji (nie sprawdzałem) na Litwie obowiązuje prawo, które zakazuje sklepom sprzedaży alkoholu w niedziele po godz. 15.00, a w pozostałe dni po godz. 20.00. Tak przynajmniej twierdził sprzedawca w sieciówce Maxima. Dla wielu turystów może to być wielką niespodzianką.

W Wilnie byłem już raz (a właściwie półtora razu), więc tym razem w samym mieście nie miałem za wiele do zobaczenia, ale mimo wszystko dobrze zagospodarowałem czas i zwiedziłem kilka ważnych i ciekawych miejsc. Najważniejsze zabytki zobaczyłem przy pierwszym pobycie, więc tym razem zahaczyłem o kilka innych atrakcji.



Jak wiadomo, Wilno to dość duże Stare Miasto, na którym zlokalizowanych jest mnóstwo zabytków. W punktach informacji turystycznych można dostać darmowe mapy, przewodniki itp., w tym oczywiście po polsku. Nocleg zarezerwowałem przez booking.com w Old Vilnius Apartments tuż przy Pałacu Prezydenckim. Właściciele mówią po polsku. Polecam.

A jako ciekawostkę wstawiam terminarz niedziel, kiedy to są darmowe wstępy do wymienionych tam obiektów. Dzięki tej wiedzy zaoszczędziłem np. na zwiedzaniu zamku w Trokach 8 euro. Może komuś się przydadzą te informacje i zwiedzi Wilno „4free”?



Na skraju Starego Miasta znajduje się bastion obronny, z którego można podziwiać panoramę miasta, a w jego wnętrzu zobaczyć znaleziska przedmiotów sprzed kilkuset lat. Dla miłośników przeszłości pozycja obowiązkowa.







Nie wszyscy wiedzą, że Wilno ma swoją legendę o Bazyliszku. A jak on wygląda w wersji litewskiej? A tak…



Wędrując po mieście można przekonać się, że jest kilka kościołów, których stan techniczny jest co najmniej zastanawiający. Oczywiście są one zamknięte i nie można ich zwiedzać. Jak powiedziała napotkana zakonnica, obiekty te zostały niedawno oddane / będą oddane przez państwo w ręce Kościoła i dlatego proces ich renowacji (oczywiście ze względu na koszty) będzie bardzo powolny.



Na szczęście większość obiektów sakralnych ma się dość dobrze, ale ich zwiedzanie nie zawsze jest łatwe. Niektóre są „czynne” w danych miesiącach, czy w określonych godzinach. Niestety, łatwo odbić się od drzwi i pozostaje podziwianie budowli tylko z zewnątrz. W Wilnie różne religie żyją koło siebie – i chrześcijanie, i prawosławni, i luteranie, i Żydzi. Miks kulturowy i religijny naprawdę jest duży. Wszystkie świątynie łączy jedno – są imponujące i kryją w sobie interesujące historie.







Około 1,5 km od Starego Miasta położony jest kościół pw. Świętych Piotra i Pawła. Warto do niego wybrać się, żeby podziwiać piękne wnętrza, które naprawdę robią imponujące wrażenie, a cały obiekt przesiąknięty jest polską historią.













Wracając w kierunku miasta można wejść na Górę Trzech Krzyży, skąd można podziwiać panoramę stolicy Litwy. Trzeba będzie się trochę zmęczyć wchodząc pod górę, ale wg mnie jest to takie miejsce, które widać prawie z całego miasta, a na które niewielu turystów dociera.



Bardzo charakterystyczne są dwie kolejne świątynie – św. Anny i św. Franciszka z Asyżu. Są to obiekty z serii „must see” i wszyscy turyści wcześniej, czy później stają przed ich drzwiami. Kościoły są praktycznie ze sobą połączone. Mi udało się wejść tylko do tego drugiego. Naprawdę robi wrażenie – czuć jego monumentalność i powiew „klimatu” sprzed wieków.















Trochę po macoszemu traktowane jest przez turystów kolejne miejsce, które zasługuje wg mnie na zwiedzenie. Jest to kompleks budynków uniwersyteckich – wstęp do niego kosztuje 1,5 euro, a zwiedzić możemy kilka pomieszczeń, budynków dawnych i współczesnych, bibliotekę (jedną salę) i wstąpić do kościoła św. św. Jana Chrzciciela i Jana Apostoła, którą to świątynie na Starym Mieście zawsze mija się obok, nie wiedząc za bardzo, jak się do niej dostać. Polska przeszłość uniwersytetu widoczna jest na każdym kroku.





























Jak uniwersytet i biblioteka, to i sporo różnego rodzaju dokumentów historycznych i książek. Zadanie łamiące język: tak właśnie wyglądała polszczyzna przed kilkoma wiekami. Trudna do czytania, prawda?







Żeby nie było, że całe Wilno to tylko historia, tradycja, poważność. Taki oto bańdzioch jest na jednej z galerii handlowych, ale czy do czegoś służy? Tak, oczywiście – pogłaskanie go przynosi szczęście.



Jako że nie samym Wilnem Litwa żyje, to należało odwiedzić inne historyczne miejsca, związane także z Polską. Na pierwszy rzut „poszły” Troki, leżące ok. 30 km do stolicy. Udałem się do nich autobusem (1,80 euro), którym jechałem jak taksówką, bo samemu. Wróciłem busem w podobnej cenie. Do Troków można dojechać z dworców autobusowego lub kolejowego, które w sumie oferują kilkadziesiąt kursów dziennie. W Trokach wysiada się na dworcu i po kilkunastu minutach dociera się do części historycznej miasta. Można wstąpić do cerkwi prawosławnej i pobliskiej bazyliki katolickiej z cudownym obrazem Matki Boskiej Trockiej, patronki Litwy.







Na starość dowiedziałem się o istnieniu grupy etnicznej Karaimi, czyli ludu z okolic Krymu sprowadzonych w okolicę Troków kilkaset lat temu. Do dzisiaj jedna z głównych ulic miasta nazywa się Karaimska, znajduje się na niej kilkadziesiąt budynków postawionych w charakterystycznym stylu z trzema oknami (jedno dla Boga, jedno dla Księcia Witolda, jedno dla gospodarza). W samym mieście mieszka kilkudziesięciu Karaimów, którzy mają własny dom modlitwy (kenesę). O historii tego ludu można dowiedzieć się nieco więcej w niewielkim muzeum.











W Trokach można zwiedzić również pozostałości po XIV-wiecznym tzw. zamku na półwyspie.





Tuż obok jest Muzeum Historii Troków z wystawą dawnych elementów wystroju świątyń w dawnym klasztorze Dominikanów. Ich historię opowiada interaktywny mnich (również po polsku). Ekspozycja jest dość interesująca, chociaż niektóre eksponaty są co najmniej dziwne.







Największa atrakcją Troków jest zamek zbudowany na wyspie. To, co dzisiaj widzimy, to wprawdzie w ogromnej większości XX-wieczna rekonstrukcja, ale pozwala sobie wyobrazić rolę, jaką odgrywał w przeszłości. Jest on ściśle związany z historią Polski i Litwy, a także z osobą wielkiego księcia Witolda. Jak wspomniałem na początku, z powodu darmowej niedzieli nie zapłaciłem za wstęp (8 euro w kieszeni), ale zapłaciłem 1,5 euro za możliwość fotografowania. Nikt później nie sprawdzał tego biletu, więc chyba można darować sobie tą opłatę.

Okoliczne rzeki były zamarznięte, więc dziesiątki turystów przechodziło do zamku przez lód, zamiast mostem.






















W zamku jest muzeum z kilkoma tysiącami eksponatów. Można podziwiać i porcelanę, i starą broń, i biżuterię. Mnóstwo przedmiotów, mnóstwo historii w tle.











Kolejny dzień to wyprawa do Kowna, leżącego półtorej godziny jazdy pociągiem lub autobusem. Bilety kosztują od 4,80 euro w jedną stronę. Pociągi do Kowna są wg mnie lepsze, niż te jeżdżące po Polsce, bo nie skrzypią, nie trzęsą, są ciche, czyste. Sama przyjemność z jazdy.

Warto jeszcze w Wilnie zaopatrzyć się w mapkę i przewodniki po Kownie, bo wprawdzie na leżącym kilkaset metrów od dworca kolejowego dworcu autobusowym jest stanowisko informacji turystycznej, ale wiedza pracownicy i materiały są dość ubogie. Ja niestety odwiedziłem Kowno w poniedziałek, kiedy to zdecydowana większość muzeów i obiektów było zamkniętych, więc chcąc nie chcąc odbyłem siedmiogodzinny spacerek po mieście oglądając większość obiektów tylko z zewnątrz.

A obiektów wartych odwiedzenia w Kownie jest sporo. Niedaleko od dworca autobusowego jest Muzeum Stumbrasa, czyli wytwórni gorzałki i innych napitków. Zakład działa cały czas, obok budynków słychać cichą pracę maszyn i głośniejsze dźwięki butelek. Zwiedzanie tylko na zamówienie.



Mapka nie pokazywała tego, ale od kolejnej potencjalnej atrakcji dzieliło mnie ponad 200 stromych schodów i jeszcze spacerek. Chciałem zwiedzić dom/muzeum japońskiego konsula Chiune Sugihary, który wystawił wizy kilku tysiącom Żydów w czasie II wojny światowej, ratując ich tym samym od śmierci. Nazywany jest nawet japońskim Oskarem Schindlerem. Niestety, niewielki dom był czynny od późniejszych godzin. Konsula upamiętnia również tablica na dworcu kolejowym.



Po zejściu w dół znalazłem się w sporym parku. Park jak park – pomyślałem. Znalazłem jednak informacje, że to były cmentarz, podzielony pomiędzy wspólnoty chrześcijańską, prawosławną i islamską. Nic więc dziwnego, że w parku można znaleźć i cerkiew, i meczet. W części katolickiej jest remontowane muzeum i miejsca pamięci historycznej.





Na mapach miasta szczególną wagę przywiązuje się do murali. Są one oznaczone numerami i każdy ma swoją nazwę. Nie znam się na sztuce ulicznej, ale niektóre są bardziej, a niektóre mniej udane – oczywiście okiem laika.







Warto wspiąć się ulicami lub schodami (kolejka, zwana funikularem, była nieczynna), żeby zobaczyć widzianą z wielu miejsc w mieście Bazylikę Zmartwychwstania Pańskiego. Świątynia nie jest zabytkowa, ma tylko kilkadziesiąt lat, ale warto zobaczyć ją wewnątrz (minimalistyczne wyposażenie) i wejść lub wjechać windą na dach (2,40 euro lub 1,20 euro), żeby ujrzeć panoramę miasta.









W Kownie dużą atrakcją jest zamek, którego początki sięgają XIV wieku. Niestety, znów odbiłem się od drzwi, chociaż patrząc na jego wielkość, to za wiele zwiedzania by nie było.







Tuż obok zamku znajduje się Stare Miasto. Tak jak w Wilnie, jest sporo kościołów chrześcijańskich, starych uliczek, bruku, ale odniosłem wrażenie, że Kowno jest daleko w tyle pod względem turystycznym. Brakuje oznakowań, gdzie znajdują się obiekty, brakuje klimatu dawnych wieków, brakuje prawdziwych turystów. Może za wiele oczekiwałem od tego miasta?

















Idąc główną ulicą spacerową Kowna trafimy wreszcie na monumentalną świątynię pod wezwaniem św. Michała Archanioła. Z zewnątrz robi znacznie większe wrażenie, niż wewnątrz, a dodatkowo intrygująco brzmiało zaproszenie do zwiedzania znajdujących się w nim „Katakumb XXI wieku”. Niestety, były zamknięte.





Następnie skierowałem się nad rzekę, gdzie znajdują się dwa jakże skrajne obiekty: „świątynia” handlu Akropolis i „świątynia” sportu hala Żalgirysu Kowno. Obie budowle były imponujące: do pierwszej oczywiście wstęp nieograniczony, a do drugiej surowo zabroniony.











Trzy dni, trzy różna miasta. Na pewno warto odwiedzić każde z nich, a mój ranking wygląda następująco: Wilno, Troki, Kowno. To ostatnie miasto ma najmniej wspólnego z turystyką, chyba dopiero uczy się, jak zaprosić do siebie gości i jak im dogadzać. Sama duża ilość barów i restauracji to trochę za mało. Może warto zacząć od tego miasta zwiedzanie Litwy, żeby na koniec pozytywnie zaskoczyć się Wilnem?




Relacja z wcześniejszego pobytu w 2017 roku w Wilnie: https://tom-stedd.fly4free.pl/blog/3242/wilno-nostalgicznie/


Polecam zajrzeć na blog http://radosc-zycia-plus.pl . Spojrzenie na świat i podróże kobiecym okiem.

Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

kkasia1 14 marca 2019 21:59 Odpowiedz
Z alkoholem potwierdzam, kasy blokują się punkt 20 :)