- Gdzie by tu uciec przed świętami? Może na Ukrainę? A konkretniej? Może do Winnicy? Co wiem o tym mieście? Nic? Fantastycznie. Jedziemy – tak mniej więcej przebiegła rozmowa moja ze mną około pół roku temu. Początkowo z Kijowa mieliśmy dostać się do Winnicy samolotem (około 280 km), ale po zmianie limitu bagażu przez Ukrainian Airlines wybór padł na pociąg. I była to dobra decyzja.
Wizzair dowiózł nas do Kijowa Żuliany, stamtąd autobusem miejskim przejechaliśmy bezpośrednio na dworzec Kijów Passażyrski. Upewniłem się w okienku, że wydruki z internetu całkowicie zastępują bilety, więc nie ma potrzeby ich wymiany na prawdziwe bilety w kasach biletowych. Dworzec kijowski jest duży, monumentalny, pociągi odjeżdżają co kilkanaście minut. ZSRR się kłania. Wreszcie na tablicy pojawił się peron, z którego miał odjechać nasz pociąg i znaleźliśmy się na peronie w otoczeniu kilkuset innych pasażerów. Jak się okazało, jednocześnie odjeżdżały dwa pociągi i stąd ta kumulacja podróżnych.
Do Winnicy jechaliśmy zwykłym składem z miejscami tylko siedzącymi i powiało nam czasami słusznie minionymi. Jako ciekawostkę można napisać, że każdy wagon jest numerowany (podobno jak miejsce wybierane przy zakupie przez internet) i jest obsługiwany przez własnego konduktora (prawadnika), który pełni funkcje i „wpuszczacza” do wagonu, i stewarda w czasie jazdy. Na podłodze leżały na oko dwudziestoletnie dywany, przez brudne okna niewiele było widać, a o wynalazku typu klimatyzacja można było zapomnieć. W czasie jazdy prowadzony był serwis z napojami i dostaliśmy wcześniej zamówione wodę mineralną i herbatę w – uwaga – szklance z koszyczkiem metalowym, czyli takim, jakimi posługiwaliśmy się lata temu. Można było kupić kawę lub herbatę w symbolicznych cenach, rzędu 1,50 zł za filiżankę. Dla mnie bomba!
Co ciekawe, dystans Kijów – Winnica pociąg pokonał z tylko jednym postojem. W Polsce takie rzeczy są niemożliwe. Bilet nie był drogi, kosztował ok. 23 zł od osoby. Uprzedzając fakt napiszę, że drogę powrotną pokonaliśmy składem oznaczonym już jako IC+, czyli nowszym, szybszym, z bufetem (ceny już na poziomie 6 zł za herbatę w papierowym kubku). Bez dywanu, bez filiżanek, z klimatyzacją. Już tak bardziej po europejsku. Szkoda.
Kto był na Ukrainie to wie, że przed dworcem jest zawsze jak w ulu – genialny nieporządek, pozorny harmider, teoretyczne zagubienie, ale wszystko działa tak, jak powinno. Były autobusy, były trolejbusy, były marszrutki i były tramwaje. My skusiliśmy się na ten ostatni środek transportu i dojechaliśmy do centrum za 60 groszy (bilety u konduktorki – sama was znajdzie, nie trzeba chodzić po pojeździe).
Winnica – jak na wstępie wspomniałem - była miastem wcześniej zupełnie mi nieznanym. Oczywiście sprawdziłem przed przyjazdem różne atrakcje w mieście i okolicy, więc ogólny plan pobytu był, ale jak to bywa, trochę musiał ulec zmianie. Nie udało się np. pojechać do miejscowości Niemirów (ok. 40 km), gdzie produkowana jest znana na całym świecie gorzałka Niemiroff.
Informacja turystyczna znajduje się w Wodnej Wieży, czyli charakterystycznym budynku, symbolu miasta. Z jednej strony jest muzeum poświęcone bohaterom z Afganistanu, a z drugiej jest informacja. Całkiem przypadkowo spotkaliśmy przewodniczkę, która zgodziła się za ok. 25 zł przez godzinę oprowadzać nas po centrum i co ważne posługiwała się językiem angielskim. Może ktoś skorzysta z usług tej miłej pani? Numer telefonu to +38 097 5754535.
Tuż obok Wodnej Wieży znajduje się Memoriał Chwały, czyli miejsce poświęcone ofiarom poległym w czasie drugiej wojny światowej. Rozmach typowo poradziecki, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Bohaterom należy się upamiętnienie. Upamiętnieni są również mieszkańcy Winnicy i okolic polegli podczas pomarańczowej rewolucji na kijowskim Majdanie i na wschodzie Ukrainy w walkach z rosyjskimi separatystami.
Tak się jednak ułożyło, że los nagrodził nas fajnym wydarzeniem – otwarciem sezonu multimedialnych fontann Roshen. Są to podobno największe tego typu w Europie fontanny, więc nie mogliśmy sobie odmówić przyjemności ujrzenia tej atrakcji. Poszliśmy na nabrzeże, a tam setki funkcjonariuszy policji państwowej, policji municypalnej, gwardii narodowej i innych mundurowych. Wow, dbają o gości – przeszło mi przez myśl. Na scenie występy muzyczne, patos, patriotyzm, nawiązania do niepodległości, Majdanu z Kijowa, wydarzeń na wschodzie Ukrainy. Bardzo podniosła uroczystość i otworzenie sezonu fontann? Coś mi nie grało, ale może tak tam celebrowane są różne wydarzenia?
Ilość służb mundurowych wkrótce wyjaśniła się. Otóż na scenie pojawił się prezydent Ukrainy Petro Poroszenko, dla którego był to prawdopodobnie ostatni publiczny występ przed drugą turą wyborów prezydenckich. Odbyły się one na drugi dzień i jak wiadomo, Poroszenko przegrał je i nowym prezydentem Ukrainy został aktor, komik (taki odpowiednik bohatera polskiego „Ucha prezesa”) Wołodymym Żełenski. Dodam, że najpopularniejsze na Ukrainie słodycze firmy Roshen produkowane są przez zakłady należące do eks prezydenta Petro PoROSHENko, jak więc widać, dobrodzieja nie mogło zabraknąć w Winnicy.
Sam pokaz był ciekawy. Dotychczas widzieliśmy już kilka różnych pokazów, ale żaden nie był aż tak multimedialny. W Winnicy do muzyki dołączono laserowe prezentacje, oczywiście nawiązujące do historii Ukrainy. Znów patriotyzm, znów historia, znów przyszłość – duma z niepodległości wśród Ukraińców kwitnie.
W dzień fontanny nie prezentują się efektownie, prawda? Cały urok to oglądanie ich po zmierzchu.
Kolejna obowiązkowa atrakcja to wg nas Werwolf (istnieją różne formy zapisu tej nazwy), czyli kwatera Adolfa Hitlera, który przebywał w tym miejscu przez kilka miesięcy i stąd kierował działaniami wojennymi. Werwolf położony jest 10 km od Winnicy i można dojechać do niego marszrutką (miejscowość Strzyżawka), skąd pieszo należy podejść jeszcze z kilometr.
Najpierw natkniemy się na wystawę różnego rodzaju wyposażenia wojskowego w budynku byłego domu turysty, który sam przypomina klimaty czarnobylskie – cisza, zniszczenie. Kto był w Czarnobylu, to wie, o czym piszę. Po wystawie oprowadza starsza kobieta, która ma bardzo dużą wiedzę o prezentowanych eksponatach. Są tam i oryginały z czasów wojny, i kopie współczesne, i akcesoria niemieckie, i alianckie. Co ważne, wszystkiego można dotknąć, wziąć do ręki, przymierzyć. Bardzo interesujące miejsce.
Ciekawostka. Co to jest? Maszyna szyfrująca? Nie, kalkulator produkcji radzieckiej.
Przed budynkiem można obejrzeć kopię czołgu Tygrys, resztki samochodów i artylerię.
700 metrów dalej znajduje się już właściwe wejście do Werwolfu. Można samodzielnie obejrzeć zgromadzone eksponaty w małej sali muzealnej, albo wykupić usługi przewodnika (po rosyjsku). My skusiliśmy się na przewodnika i nie żałujemy. Dowiedzieliśmy się, że całość kwatery zajmowała kilka kilometrów kwadratowych, a przy jej tworzeniu zginęło wiele tysięcy robotników, w tym duże ilości Polaków.
Mitem były powojenne opowieści o tunelach i piwnicach, które rzekomo znajdowały się w tym miejscu, ponieważ pod warstwą ziemi znajduje się podłoże granitowe, które ciężko naruszyć. Adolf Hitler przebywał tutaj przez kilka miesięcy i podobno tutaj podjął fatalną dla siebie decyzję o rozdzieleniu wojsk idących błyskawicznie w głąb ZSRR na dwie armie, co było początkiem końca wojsk niemieckich.
Gdy zbliżał się front, wszystkie budynki na terenie Werwolfu zostały wysadzone i dlatego dzisiaj można zobaczyć tylko kilkanaście pozostałości po konstrukcjach betonowych, a nie całe budowle. W całości ostał się jedynie basen przeciwpożarowy, do którego przylgnęła podobno legenda, że został specjalnie zbudowany dla kochanki Hitlera jako basen do pływania. Wysadzenie kwater betonowych było przedsięwzięciem bardzo spektakularnym, bo użyto do tego kilku ton materiałów wybuchowych, skutkiem czego w promieniu 6 km wypadły wszystkie szyby w oknach, a małe trzęsienie ziemi było odczuwalne nawet za Winnicą.
Ogólnie w Werwolfie nie należy spodziewać się za wiele do oglądania, ale sam fakt, że przebywa się w tak historycznym miejscu, działa pobudzająco na wyobraźnię.
Niedaleko od Werwolfu, ale w miejscu dość trudnym do znalezienia, znajduje się memoriał i miejsce, gdzie pochowano około dwóch tysięcy robotników budujących kwaterę Hitlera. Wprawdzie na monumencie wspomina się o liczbie 14 tysięcy, ale po dokładnych badaniach „doszukano” się 2 tysięcy ofiar. Mocno dziwi, że tuż obok jest plac zabaw i spichlerze.
Przy memoriale spotkała nas chyba najciekawsza przygoda tego wyjazdu. Zapytałem panią zbierającą trawę o to, czy gdzieś indziej są jeszcze takie miejsca, ale powiedziała, że tylko tutaj. Odeszliśmy, a po minucie słyszymy, że pani woła coś do nas. Okazało się, że … zaprosiła nas do siebie do domu. Szok – dwoje nieznanych ludzi, a tu zaproszenie, jak dla rodziny. Bardzo ucieszyła się, że może ugościć Polaków, ponieważ sama miała polskich przodków, jednak nie rozmawia w naszym języku, a jedynie po ukraińsku, bo po rosyjsku nie lubi i nie chce. Na stole pojawiły się wielkanocne babki (prawosławni mają Wielkanoc tydzień później, niż katolicy), jedzenie, własnej produkcji ser, przetwory rybne, wino i oczywiście bimber. Pytaliśmy się, jak żyje się na wsi, czy ogólnie na Ukrainie i szokiem było, że najniższe emerytury, które pobiera ona i jej mąż, wynoszą ok. 220 zł miesięcznie, podczas gdy ceny mediów i jedzenia są bardzo duże. Młodzi muszą utrzymywać starszych rodziców ze swoich i tak niskich pensji. Służba zdrowia oparta jest na konieczności płacenia każdemu i za wszystko. Znów przypomniały się czasy w Polsce sprzed jakichś 40 lat. Na koniec dostaliśmy butelkę wina i pani odprowadziła nas na marszrutkę, całując na pożegnanie jak rodzinę. Ciekawe doznanie, naprawdę. Zawsze sobie marzyłem, żeby coś takiego trafiło nam się i proszę – poznaliśmy życie normalnych ludzi. Super przeżycie.
A co jeszcze warto zobaczyć w Winnicy? Na mapie miasta atrakcji jest dość sporo, ale można srodze zawieść się przy niektórych. My próbowaliśmy obejrzeć muzeum wojskowe niedaleko dworca kolejowego, ale jak nas poinformowano, odpowiedni wniosek należy … złożyć kilka dni wcześniej i czekać na rozpatrzenie przez dowódcę. W muzeum tramwajów okazało się z kolei, że pana je obsługującego już nie ma w pracy i nie będzie specjalnie ponownie przyjeżdżać, żeby nas wpuścić. Drzwi do muzeum znaczków pocztowych były po prostu zamknięte. Niektóre muzea nie pracują w poniedziałki, inne pracują tak, jak chcą. Wiadomości w internecie często są niedostępne.
Nam udało się odwiedzić muzeum regionalne, które posiada w swoich zbiorach podobno autentyczny szkielet mamuta. W pozostałych salach można oglądać eksponaty z różnych epok związane oczywiście z przyrodą, historią i kulturą Winnicy i okolic. Niestety, muzea ukraińskie mają przeważnie jedną wadę – są starego typu, czyli nie multimedialne. Przechodzimy, widzimy, czytamy jeśli znamy cyrylicę, idziemy dalej. Napisy np. po angielsku nie są standardem, by nie napisać, że są rzadkością.
Szczególnie młodszych ucieszy muzeum miniatur środków transportu (przed nim stoi charakterystyczny Jaguar). Wewnątrz znajdziemy setki, a może nawet tysiące modeli będących częścią kolekcji ośmiu pasjonatów. Są i samochody, i statki, i motocykle, i figurki z gier, i miniaturowe elementy widoczne tylko przez lupę. Co ważne, wszystkie miniatury to odwzorowanie rzeczywistych pojazdów, a nie fantazje ze sklepu zabawkowego. Czasami ciężko uwierzyć, że tak nietypowe pojazdy jeździły/funkcjonowały w normalnym życiu.
Najbardziej charakterystycznym i znanym w Winnicy muzeum jest muzeum Mikołaja Pirogowa, światowej sławy lekarza, naukowca, twórcy wielu podręczników medycznych, ojca ówczesnej chirurgii. Zjeździł całą Europę (był m.in. w Warszawie i Krakowie), leczył najwybitniejszych polityków, czy koronowane głowy swojej epoki. Muzeum Pirogowa znajduje się na granicy miasta, a dojazd nie jest najłatwiejszy. Wstęp nie należy do najtańszych jak na ukraińskie warunki. Obejrzeć można dwa obiekty – miejsce, gdzie lekarz przyjmował bezpłatnie każdego pacjenta i dom, w którym żył.
Nam w wizycie towarzyszyła przewodniczka z muzeum, pasjonatka i skarbnica wiedzy o Pirogowie. Oprowadziła nas po niektórych z dziesięciu sal, opowiedziała o jego rodzinie, dziedzictwie i działalności. Muzeum znów starszego typu, nie interaktywne, ale niektóre eksponaty budziły zainteresowanie, a może czasem i zniesmaczenie. Medycyna nie zawsze jest estetyczna.
Ówczesna transfuzja krwi:
Fragment podręcznika medycyny:
Przekrój głowy. O tym, że to prawdziwy eksponat, świadczyły włosy na czaszce (niewidoczne na zdjęciu):
Największą niespodzianką było dla nas to, że można Mikołaja Pirogowa … zobaczyć. Jak to? A tak to, że jego zabalsamowane ciało znajduje się w oddalonej o ok. 2 km cerkwi. Schodzi się do podziemnej krypty, gdzie w przeszklonej trumnie leży imć Pirogow, zabalsamowany podobno wcześniej, niż Wołodia Lenin. Co ciekawe, ciało Pirogowa przed zabalsamowaniem nie uległo prawie żadnym zmianom – za przeproszeniem – gnilnym, co samo w sobie było zjawiskiem bardzo dziwnym. Niestety, obowiązuje całkowity zakaz fotografowania zwłok.
Sama Winnica wydaje się być miastem typowym, ale ma ciągotki do wielkiego świata, do Europy. W przeszłości mieszały się tutaj różne kultury, nie dziwi więc, że można znaleźć nazwy oficjalne lub nieoficjalne typu Jerozolimka, Warszawa, Korea, czy Liverpoolka.
Jak w każdym przyzwoitym mieście ukraińskim znajdują się bazary, które mogą być „zagrożeniem” dla turystów. Słabsi psychicznie oburzą się widząc żywe karpie leżące bez wody, głowy krów bez skóry, wielkie połacie słoniny nie pierwszej świeżości, sery sprzedawane bez lodówek, czy śmietanę w metalowych wiadrach. Mi jeden dzień z życia wyjęło stoisko z …
… winem. U nas w ten sposób sprzedaje się piwo, a tam można było nabyć lane wino z okręgu Odessy i zdegustować je na miejscu (kubeczek 180 ml za około 2,40 zł) lub wziąć butelkę na wynos. Wybór był bardzo szeroki, degustacja dość intensywna i przeplatana rozmowami politycznymi i o życiu ze sprzedawczyniami, więc nic dziwnego, że zostałem na jeden dzień wyłączony z turystyki. Szkoda, nie szkoda? Nie szkoda. To również było cennym socjologicznym doświadczeniem.
Co jeszcze ciekawego widzieliśmy podczas naszej wycieczki? Przyjemnym miejscem jest kawiarenka połączona z małym muzeum zegarów pn. „Pan Zawarkin i syn”. Można wypić kawę, obejrzeć ciekawe zegary i inne bibeloty z przełomu wieków. Atrakcja na kwadrans.
W tym hotelu („Savoy”) Józef Piłsudski spotkał się z Symonem Petrulą, ukraińskim politykiem. Podobno na drugim piętrze była kawiarnia, gdzie obaj panowie prowadzili polityczne dysputy.
Można wstąpić do cerkwi, ale nie robią one za dużego wrażenia. Z zewnątrz wyglądają o wiele lepiej, niż wewnątrz.
[[/quote]Jeśli myśleliście, że takie zdjęcia w internecie to kiepski fotomontaż, to odpowiadam, że nie – takie przybytki istnieją naprawdę.
[/quote]Wygląda,że dają wybór w zależności od wielkości ....stopy życiowej
;)
Od znajomych słyszałem, że Winnica jest ciekawym miejscem, wartym odwiedzenia. Mimo osobistych uprzedzeń relacja zachęcająca do penetracji tej części ściany wschodniej dawnej RP.
Wizzair dowiózł nas do Kijowa Żuliany, stamtąd autobusem miejskim przejechaliśmy bezpośrednio na dworzec Kijów Passażyrski. Upewniłem się w okienku, że wydruki z internetu całkowicie zastępują bilety, więc nie ma potrzeby ich wymiany na prawdziwe bilety w kasach biletowych. Dworzec kijowski jest duży, monumentalny, pociągi odjeżdżają co kilkanaście minut. ZSRR się kłania. Wreszcie na tablicy pojawił się peron, z którego miał odjechać nasz pociąg i znaleźliśmy się na peronie w otoczeniu kilkuset innych pasażerów. Jak się okazało, jednocześnie odjeżdżały dwa pociągi i stąd ta kumulacja podróżnych.
Do Winnicy jechaliśmy zwykłym składem z miejscami tylko siedzącymi i powiało nam czasami słusznie minionymi. Jako ciekawostkę można napisać, że każdy wagon jest numerowany (podobno jak miejsce wybierane przy zakupie przez internet) i jest obsługiwany przez własnego konduktora (prawadnika), który pełni funkcje i „wpuszczacza” do wagonu, i stewarda w czasie jazdy. Na podłodze leżały na oko dwudziestoletnie dywany, przez brudne okna niewiele było widać, a o wynalazku typu klimatyzacja można było zapomnieć. W czasie jazdy prowadzony był serwis z napojami i dostaliśmy wcześniej zamówione wodę mineralną i herbatę w – uwaga – szklance z koszyczkiem metalowym, czyli takim, jakimi posługiwaliśmy się lata temu. Można było kupić kawę lub herbatę w symbolicznych cenach, rzędu 1,50 zł za filiżankę. Dla mnie bomba!
Co ciekawe, dystans Kijów – Winnica pociąg pokonał z tylko jednym postojem. W Polsce takie rzeczy są niemożliwe. Bilet nie był drogi, kosztował ok. 23 zł od osoby. Uprzedzając fakt napiszę, że drogę powrotną pokonaliśmy składem oznaczonym już jako IC+, czyli nowszym, szybszym, z bufetem (ceny już na poziomie 6 zł za herbatę w papierowym kubku). Bez dywanu, bez filiżanek, z klimatyzacją. Już tak bardziej po europejsku. Szkoda.
Kto był na Ukrainie to wie, że przed dworcem jest zawsze jak w ulu – genialny nieporządek, pozorny harmider, teoretyczne zagubienie, ale wszystko działa tak, jak powinno. Były autobusy, były trolejbusy, były marszrutki i były tramwaje. My skusiliśmy się na ten ostatni środek transportu i dojechaliśmy do centrum za 60 groszy (bilety u konduktorki – sama was znajdzie, nie trzeba chodzić po pojeździe).
Winnica – jak na wstępie wspomniałem - była miastem wcześniej zupełnie mi nieznanym. Oczywiście sprawdziłem przed przyjazdem różne atrakcje w mieście i okolicy, więc ogólny plan pobytu był, ale jak to bywa, trochę musiał ulec zmianie. Nie udało się np. pojechać do miejscowości Niemirów (ok. 40 km), gdzie produkowana jest znana na całym świecie gorzałka Niemiroff.
Informacja turystyczna znajduje się w Wodnej Wieży, czyli charakterystycznym budynku, symbolu miasta. Z jednej strony jest muzeum poświęcone bohaterom z Afganistanu, a z drugiej jest informacja. Całkiem przypadkowo spotkaliśmy przewodniczkę, która zgodziła się za ok. 25 zł przez godzinę oprowadzać nas po centrum i co ważne posługiwała się językiem angielskim. Może ktoś skorzysta z usług tej miłej pani? Numer telefonu to +38 097 5754535.
Tuż obok Wodnej Wieży znajduje się Memoriał Chwały, czyli miejsce poświęcone ofiarom poległym w czasie drugiej wojny światowej. Rozmach typowo poradziecki, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Bohaterom należy się upamiętnienie. Upamiętnieni są również mieszkańcy Winnicy i okolic polegli podczas pomarańczowej rewolucji na kijowskim Majdanie i na wschodzie Ukrainy w walkach z rosyjskimi separatystami.
Tak się jednak ułożyło, że los nagrodził nas fajnym wydarzeniem – otwarciem sezonu multimedialnych fontann Roshen. Są to podobno największe tego typu w Europie fontanny, więc nie mogliśmy sobie odmówić przyjemności ujrzenia tej atrakcji. Poszliśmy na nabrzeże, a tam setki funkcjonariuszy policji państwowej, policji municypalnej, gwardii narodowej i innych mundurowych. Wow, dbają o gości – przeszło mi przez myśl. Na scenie występy muzyczne, patos, patriotyzm, nawiązania do niepodległości, Majdanu z Kijowa, wydarzeń na wschodzie Ukrainy. Bardzo podniosła uroczystość i otworzenie sezonu fontann? Coś mi nie grało, ale może tak tam celebrowane są różne wydarzenia?
Ilość służb mundurowych wkrótce wyjaśniła się. Otóż na scenie pojawił się prezydent Ukrainy Petro Poroszenko, dla którego był to prawdopodobnie ostatni publiczny występ przed drugą turą wyborów prezydenckich. Odbyły się one na drugi dzień i jak wiadomo, Poroszenko przegrał je i nowym prezydentem Ukrainy został aktor, komik (taki odpowiednik bohatera polskiego „Ucha prezesa”) Wołodymym Żełenski. Dodam, że najpopularniejsze na Ukrainie słodycze firmy Roshen produkowane są przez zakłady należące do eks prezydenta Petro PoROSHENko, jak więc widać, dobrodzieja nie mogło zabraknąć w Winnicy.
Sam pokaz był ciekawy. Dotychczas widzieliśmy już kilka różnych pokazów, ale żaden nie był aż tak multimedialny. W Winnicy do muzyki dołączono laserowe prezentacje, oczywiście nawiązujące do historii Ukrainy. Znów patriotyzm, znów historia, znów przyszłość – duma z niepodległości wśród Ukraińców kwitnie.
W dzień fontanny nie prezentują się efektownie, prawda? Cały urok to oglądanie ich po zmierzchu.
Kolejna obowiązkowa atrakcja to wg nas Werwolf (istnieją różne formy zapisu tej nazwy), czyli kwatera Adolfa Hitlera, który przebywał w tym miejscu przez kilka miesięcy i stąd kierował działaniami wojennymi. Werwolf położony jest 10 km od Winnicy i można dojechać do niego marszrutką (miejscowość Strzyżawka), skąd pieszo należy podejść jeszcze z kilometr.
Najpierw natkniemy się na wystawę różnego rodzaju wyposażenia wojskowego w budynku byłego domu turysty, który sam przypomina klimaty czarnobylskie – cisza, zniszczenie. Kto był w Czarnobylu, to wie, o czym piszę. Po wystawie oprowadza starsza kobieta, która ma bardzo dużą wiedzę o prezentowanych eksponatach. Są tam i oryginały z czasów wojny, i kopie współczesne, i akcesoria niemieckie, i alianckie. Co ważne, wszystkiego można dotknąć, wziąć do ręki, przymierzyć. Bardzo interesujące miejsce.
Ciekawostka. Co to jest? Maszyna szyfrująca? Nie, kalkulator produkcji radzieckiej.
Przed budynkiem można obejrzeć kopię czołgu Tygrys, resztki samochodów i artylerię.
700 metrów dalej znajduje się już właściwe wejście do Werwolfu. Można samodzielnie obejrzeć zgromadzone eksponaty w małej sali muzealnej, albo wykupić usługi przewodnika (po rosyjsku). My skusiliśmy się na przewodnika i nie żałujemy. Dowiedzieliśmy się, że całość kwatery zajmowała kilka kilometrów kwadratowych, a przy jej tworzeniu zginęło wiele tysięcy robotników, w tym duże ilości Polaków.
Mitem były powojenne opowieści o tunelach i piwnicach, które rzekomo znajdowały się w tym miejscu, ponieważ pod warstwą ziemi znajduje się podłoże granitowe, które ciężko naruszyć. Adolf Hitler przebywał tutaj przez kilka miesięcy i podobno tutaj podjął fatalną dla siebie decyzję o rozdzieleniu wojsk idących błyskawicznie w głąb ZSRR na dwie armie, co było początkiem końca wojsk niemieckich.
Gdy zbliżał się front, wszystkie budynki na terenie Werwolfu zostały wysadzone i dlatego dzisiaj można zobaczyć tylko kilkanaście pozostałości po konstrukcjach betonowych, a nie całe budowle. W całości ostał się jedynie basen przeciwpożarowy, do którego przylgnęła podobno legenda, że został specjalnie zbudowany dla kochanki Hitlera jako basen do pływania. Wysadzenie kwater betonowych było przedsięwzięciem bardzo spektakularnym, bo użyto do tego kilku ton materiałów wybuchowych, skutkiem czego w promieniu 6 km wypadły wszystkie szyby w oknach, a małe trzęsienie ziemi było odczuwalne nawet za Winnicą.
Ogólnie w Werwolfie nie należy spodziewać się za wiele do oglądania, ale sam fakt, że przebywa się w tak historycznym miejscu, działa pobudzająco na wyobraźnię.
Niedaleko od Werwolfu, ale w miejscu dość trudnym do znalezienia, znajduje się memoriał i miejsce, gdzie pochowano około dwóch tysięcy robotników budujących kwaterę Hitlera. Wprawdzie na monumencie wspomina się o liczbie 14 tysięcy, ale po dokładnych badaniach „doszukano” się 2 tysięcy ofiar. Mocno dziwi, że tuż obok jest plac zabaw i spichlerze.
Przy memoriale spotkała nas chyba najciekawsza przygoda tego wyjazdu. Zapytałem panią zbierającą trawę o to, czy gdzieś indziej są jeszcze takie miejsca, ale powiedziała, że tylko tutaj. Odeszliśmy, a po minucie słyszymy, że pani woła coś do nas. Okazało się, że … zaprosiła nas do siebie do domu. Szok – dwoje nieznanych ludzi, a tu zaproszenie, jak dla rodziny. Bardzo ucieszyła się, że może ugościć Polaków, ponieważ sama miała polskich przodków, jednak nie rozmawia w naszym języku, a jedynie po ukraińsku, bo po rosyjsku nie lubi i nie chce. Na stole pojawiły się wielkanocne babki (prawosławni mają Wielkanoc tydzień później, niż katolicy), jedzenie, własnej produkcji ser, przetwory rybne, wino i oczywiście bimber. Pytaliśmy się, jak żyje się na wsi, czy ogólnie na Ukrainie i szokiem było, że najniższe emerytury, które pobiera ona i jej mąż, wynoszą ok. 220 zł miesięcznie, podczas gdy ceny mediów i jedzenia są bardzo duże. Młodzi muszą utrzymywać starszych rodziców ze swoich i tak niskich pensji. Służba zdrowia oparta jest na konieczności płacenia każdemu i za wszystko. Znów przypomniały się czasy w Polsce sprzed jakichś 40 lat. Na koniec dostaliśmy butelkę wina i pani odprowadziła nas na marszrutkę, całując na pożegnanie jak rodzinę. Ciekawe doznanie, naprawdę. Zawsze sobie marzyłem, żeby coś takiego trafiło nam się i proszę – poznaliśmy życie normalnych ludzi. Super przeżycie.
A co jeszcze warto zobaczyć w Winnicy? Na mapie miasta atrakcji jest dość sporo, ale można srodze zawieść się przy niektórych. My próbowaliśmy obejrzeć muzeum wojskowe niedaleko dworca kolejowego, ale jak nas poinformowano, odpowiedni wniosek należy … złożyć kilka dni wcześniej i czekać na rozpatrzenie przez dowódcę. W muzeum tramwajów okazało się z kolei, że pana je obsługującego już nie ma w pracy i nie będzie specjalnie ponownie przyjeżdżać, żeby nas wpuścić. Drzwi do muzeum znaczków pocztowych były po prostu zamknięte. Niektóre muzea nie pracują w poniedziałki, inne pracują tak, jak chcą. Wiadomości w internecie często są niedostępne.
Nam udało się odwiedzić muzeum regionalne, które posiada w swoich zbiorach podobno autentyczny szkielet mamuta. W pozostałych salach można oglądać eksponaty z różnych epok związane oczywiście z przyrodą, historią i kulturą Winnicy i okolic. Niestety, muzea ukraińskie mają przeważnie jedną wadę – są starego typu, czyli nie multimedialne.
Przechodzimy, widzimy, czytamy jeśli znamy cyrylicę, idziemy dalej. Napisy np. po angielsku nie są standardem, by nie napisać, że są rzadkością.
Szczególnie młodszych ucieszy muzeum miniatur środków transportu (przed nim stoi charakterystyczny Jaguar). Wewnątrz znajdziemy setki, a może nawet tysiące modeli będących częścią kolekcji ośmiu pasjonatów. Są i samochody, i statki, i motocykle, i figurki z gier, i miniaturowe elementy widoczne tylko przez lupę. Co ważne, wszystkie miniatury to odwzorowanie rzeczywistych pojazdów, a nie fantazje ze sklepu zabawkowego. Czasami ciężko uwierzyć, że tak nietypowe pojazdy jeździły/funkcjonowały w normalnym życiu.
Najbardziej charakterystycznym i znanym w Winnicy muzeum jest muzeum Mikołaja Pirogowa, światowej sławy lekarza, naukowca, twórcy wielu podręczników medycznych, ojca ówczesnej chirurgii. Zjeździł całą Europę (był m.in. w Warszawie i Krakowie), leczył najwybitniejszych polityków, czy koronowane głowy swojej epoki. Muzeum Pirogowa znajduje się na granicy miasta, a dojazd nie jest najłatwiejszy. Wstęp nie należy do najtańszych jak na ukraińskie warunki. Obejrzeć można dwa obiekty – miejsce, gdzie lekarz przyjmował bezpłatnie każdego pacjenta i dom, w którym żył.
Nam w wizycie towarzyszyła przewodniczka z muzeum, pasjonatka i skarbnica wiedzy o Pirogowie. Oprowadziła nas po niektórych z dziesięciu sal, opowiedziała o jego rodzinie, dziedzictwie i działalności. Muzeum znów starszego typu, nie interaktywne, ale niektóre eksponaty budziły zainteresowanie, a może czasem i zniesmaczenie. Medycyna nie zawsze jest estetyczna.
Ówczesna transfuzja krwi:
Fragment podręcznika medycyny:
Przekrój głowy. O tym, że to prawdziwy eksponat, świadczyły włosy na czaszce (niewidoczne na zdjęciu):
Największą niespodzianką było dla nas to, że można Mikołaja Pirogowa … zobaczyć. Jak to? A tak to, że jego zabalsamowane ciało znajduje się w oddalonej o ok. 2 km cerkwi. Schodzi się do podziemnej krypty, gdzie w przeszklonej trumnie leży imć Pirogow, zabalsamowany podobno wcześniej, niż Wołodia Lenin. Co ciekawe, ciało Pirogowa przed zabalsamowaniem nie uległo prawie żadnym zmianom – za przeproszeniem – gnilnym, co samo w sobie było zjawiskiem bardzo dziwnym. Niestety, obowiązuje całkowity zakaz fotografowania zwłok.
Sama Winnica wydaje się być miastem typowym, ale ma ciągotki do wielkiego świata, do Europy. W przeszłości mieszały się tutaj różne kultury, nie dziwi więc, że można znaleźć nazwy oficjalne lub nieoficjalne typu Jerozolimka, Warszawa, Korea, czy Liverpoolka.
Jak w każdym przyzwoitym mieście ukraińskim znajdują się bazary, które mogą być „zagrożeniem” dla turystów. Słabsi psychicznie oburzą się widząc żywe karpie leżące bez wody, głowy krów bez skóry, wielkie połacie słoniny nie pierwszej świeżości, sery sprzedawane bez lodówek, czy śmietanę w metalowych wiadrach. Mi jeden dzień z życia wyjęło stoisko z …
… winem. U nas w ten sposób sprzedaje się piwo, a tam można było nabyć lane wino z okręgu Odessy i zdegustować je na miejscu (kubeczek 180 ml za około 2,40 zł) lub wziąć butelkę na wynos. Wybór był bardzo szeroki, degustacja dość intensywna i przeplatana rozmowami politycznymi i o życiu ze sprzedawczyniami, więc nic dziwnego, że zostałem na jeden dzień wyłączony z turystyki. Szkoda, nie szkoda? Nie szkoda. To również było cennym socjologicznym doświadczeniem.
Co jeszcze ciekawego widzieliśmy podczas naszej wycieczki? Przyjemnym miejscem jest kawiarenka połączona z małym muzeum zegarów pn. „Pan Zawarkin i syn”. Można wypić kawę, obejrzeć ciekawe zegary i inne bibeloty z przełomu wieków. Atrakcja na kwadrans.
W tym hotelu („Savoy”) Józef Piłsudski spotkał się z Symonem Petrulą, ukraińskim politykiem. Podobno na drugim piętrze była kawiarnia, gdzie obaj panowie prowadzili polityczne dysputy.
Można wstąpić do cerkwi, ale nie robią one za dużego wrażenia. Z zewnątrz wyglądają o wiele lepiej, niż wewnątrz.