Eksploracji Ukrainy ciąg dalszy. Po wizytach w Kijowie, Czarnobylu, Odessie, Czarnomorsku, Winnicy, Zaporożu i Berdiańsku przyszedł czas na wizytę na wschodzie. Doskonałą okazją było uruchomienie połączenia Wizzaira Kraków-Charków i tak to oto lecąc pierwszym kursem na tej trasie znaleźliśmy się 40 km od północno-zachodniej granicy z Rosją i ok. 200 km od strefy niepokojów w Donbasie. Szczerze mówiąc spodziewałem, że Charków okaże się miastem zapuszczonym, biednym, typowo wschodnio ukraińskim, a tymczasem okazało się, że jest wręcz przeciwnie. Wprawdzie przez cztery dni pobytu nie dane mi było poznać nawet połowy Charkowa, ale ta część, którą zwiedziłem, nie miała nic wspólnego z moimi „czarnymi” wyobrażeniami. Pewien taksówkarz wyjaśnił, że mają bardzo dobrego mera, gospodarza, który dba o drogi, infrastrukturę i ogólnie o rozwój wszystkiego. Miasto nie jest biedne, a niewiele osób w Polsce wie, że Charków zamieszkuje aż około 2 mln ludzi! Lądujemy na w sumie nowoczesnym lotnisku. Do centrum miasta jest około 10 km i możemy dostać się do niego trolejbusem, marszrutką, Uberem lub Yandexem (można płacić gotówką). Nasz dojazd do miejsca noclegowego kosztował 13 złotych, więc sami przyznacie, że cena była więcej, niż przyzwoita.
Po zakwaterowaniu w całkiem przyzwoitym hoteliku Privat Kharkov wyruszyliśmy na rekonesans centrum. Pełno barów, restauracji, sklepów, ładnych budynków, wszędzie porządnie i czysto. Reprezentacyjna ulica Sumska ciągnie się przez kilka kilometrów i cała zapełniona jest różnymi sklepami, w tym bardzo nietypowymi. Zaraz, a gdzie babuszki z bieda towarami do kupienia? Gdzie różni naganiacze i wciskacze tandety? Gdzie dziury w ulicach? Gdzie nieokiełznany ruch samochodowy? Kurczę, wszystko jest takie … normalne. Ukraino, gdzie jesteś? (Może na przedmieściach?)
Ufff, wreszcie jest pierwszy „objaw”. Zwykły kiosk a’la nasz Ruch, a w nim do nabycia napitków troszkę mocniejszych niż tylko smętnie stojące na najniższym poziomie Pepsi.
„Objaw” drugi: w weekendy informacja turystyczna w charakterystycznym budynku „Dierżpromu” jest … zamknięta, więc zapomnieć można o mapie miasta, ulotkach z atrakcjami itp. Sytuację ratują plansze z zaznaczonymi atrakcjami Charkowa. Na szczęście główne atrakcje mieliśmy zaplanowane już wcześniej i wiedzieliśmy, że na pewno pójdziemy do Muzeum Kawy, Muzeum Seksu i Delfinarium Nemo. Pierwsze z nich jest wg mnie porażką, bo znajduje się na terenie ekskluzywniejszych stoisk z ekspresami do kawy i jedzeniem wysokiej jakości (i ceny). Muzeum to kilkanaście plansz z informacjami o kawie, jej uprawie, rodzajach, właściwościach zdrowotnych itp. Szkoda było nawet pstryknąć zdjęcie. Na szczęście wejście jest bezpłatne. Drugie muzeum, umownie nazywane przez nas Muzeum Seksu, a prawidłowo po angielsku Research and Educational Museum Sexual Cultures of the World, to placówka ciekawsza, mieszcząca się na dwóch poziomach w kamienicy. Mam nadzieję, że zdjęcia nie zostaną skasowane ze względu na prezentowane treści, wszak to nie ma nic wspólnego z pornografią, a z kulturą seksu w różnych epokach, latach i na różnych kontynentach. Zdjęcia, rzeźby, obrazy, diagramy i opisy przybliżają nam zagadnienia seksualności i nie są ordynarną pornografią. Koszt biletu to 50 hrywien (ok. 7,50 zł).
W delfinariach byliśmy już kilka razy, i na Ukrainie, i na Malcie, jednak wieczorne przedstawienie z Charkowa było najbardziej nietypowe. Zaprezentowali się w nim prawdziwi artyści – grano na instrumentach, tańczono, popisywano się umiejętnościami gimnastycznymi i zaprezentowano tzw. teatr ognia. Na koniec odbyło się prawdziwe show, oczywiście z delfinami w roli głównej. Bardzo uroczo niezgrabne były dwa wielkie białe delfiny (a może to inny gatunek?), które z opóźnieniem reagowały na wszystko to, co się działo wokoło. Niestety, mój aparat nie poradził sobie z nocnymi zdjęciami w ruchu, więc jakość zdjęć z delfinarium jest mocno niezadowalająca. Brakuje skoków, jazdy na delfinach, zabaw z piłkami itp. Naprawdę, show było imponujące i warte przeszło 50 zł za bilet.
Bardzo pozytywnie zaskoczył nas Park Gorkiego, czyli park połączony z wesołym miasteczkiem i mnóstwem aktywności nie tylko dla najmłodszych. Nie żebym był fanem takich doznań, ale sądzę, że w Polsce nie ma za dużo podobnych miejsc na takim poziomie. Wszystko uporządkowane, oznaczone, spójne tematycznie i zaaranżowane. Dla dzieci mini karuzele, dla hardcorowców karuzele i wystrzeliwanie w powietrze – każdy znajdzie coś dla siebie.
Dla mnie to atrakcja z serii extreme: na zdjęciu poniżej ta mała kulka na górze to gondola z dwoma chłopakami, którzy byli wystrzeleni z dużą prędkością na bardzo dużą wysokość. Krzyki zadowolenia mieszały się z krzykami przerażenia.
W Parku Gorkiego jest również kolejka linowa, taka hmmm… uboga. Kabina malutka, dwie osoby mieszczą się z trudem, z obu stron brakuje w wagoniku szyb, a jedyne zabezpieczenie to skobel. Z parku jedzie się gdzieś w rejony mieszkalne i można tam zostać lub kupić bilet i wrócić. Koszt 30 hrywien w jedną stronę. Cały przejazd zajmuje może z pół godziny, a długość trasy kolejki w jedną stronę to sporo ponad 1 km. Momentami wagoniki przejeżdżają naprawdę wysoko nad terenem parku.
Charków – to dla przypomnienia – jedno z miast gospodarzy Euro 2012 (kurczę, to już naprawdę minęło 7 lat od TAMTYCH meczów???). Reprezentacje grały na stadionie, na którym obecnie swoje mecze rozgrywają Metalist Charków i Szachtar Donieck. Donieck? Jaki Donieck? – spyta laik – Przecież to Charków. Otóż sytuacja na wschodzie Ukrainy wymogła taką konieczność, że Szachtar gra w Charkowie i ma całkiem sporą grupę kibiców, o czym najlepiej świadczy fan shop tej drużyny. Jest on wg mnie na bardzo wysokim poziomie, porównywalnym z FC Liverpool, czy Evertonem i przerasta fan shop Dynama Kijów.
Niestety, samego stadionu nie udało się zwiedzić. Przypadkowo znaleźliśmy się pod nim w dzień meczowy, ale na ponad dwie godziny przed spotkaniem i nie było sensu czekać (bilety bodajże od 40 hrywien do 1500 hrywien). Przyjechaliśmy na drugi dzień, ale obiekt zamknięty jest na głucho, ochrona nie wpuszcza na murawę, czy trybuny, a wycieczki należy zamawiać podobno wcześniej.
Hitowa reklama na stadionie: połączenie piłki z mortadelą zasługuje na uwiecznienie.
Całe rodziny mogą udać się do Landau Centre, czyli takiego czegoś jak nasz warszawski „Kopernik”, ale w skali oczywiście o wiele mniejszej. W sali wita nas przezroczyste pianino (a może fortepian? – nie znam się na tym), w którym doskonale widać pracę tego skomplikowanego instrumentu. Eksperymenty, zasady działania praw fizyki, elektryczności i inne atrakcje są więcej niż fajne. Całość zabawy dopełniają lustra zniekształcające sylwetki. Dla mnie bardzo fajne były dmuchawy, które utrzymywały piłki w powietrzu, co miało udowadniać prawo … a nie wiem jakie, w sumie nie jest to ważne. Grunt, że bawiło.
Co ciekawe, w Charkowie znajduje się olbrzymi Plac Wolności, czyli – według różnych źródeł – największy lub jeden z największych placów w centrach miast europejskich. Jego długość to prawie kilometr i jest w większości niezabudowany. Otoczony jest przez monumentalne budynki, m.in. uniwersyteckie i rządowe.
Byłem w Charkowie 3 tygodnie temu i zapewniam, że jest też inna strona miasta - z tak olbrzymimi dziurami w drodze, że taksówka jechała często śodkiem albo slalomem. I chylącymi się chatkami niemal z bajki o rybaku i złotej rybce.Piatichatki to absolutne MUST - robi olbrzymie wrażenie, szczególnie teraz, kiedy koło historii zawraca.
Dzięki za reportaż)) Naprawdę miło było znowu zobaczyć Charków. Jedna tylko uwaga - na zdjęciu jest pomnik ukraińskiego pisarza Tarasa Shevchenko, a nie rosyjskiego Puszkina
;)
Z ciekawostek do zwiedzenia polecam jeszcze Planetarium Gagarina. Nie udało nam się wejść na pokaz ale samo muzeum jest niesamowicie śmieszne. Większość eksponatów wygląda jak robione przez dzieci na ZPT. My się szczerze ubawiliśmy.
miriam napisał:Zastanawiałam się czy lecieć.Rozwiałeś wszelkie wątpliwości.Dzięki.
:)I co, polecisz czy nie? Bo mi to spokoju nie da...
:lol:A relacja bardzo fajna.
:)
Szczerze mówiąc spodziewałem, że Charków okaże się miastem zapuszczonym, biednym, typowo wschodnio ukraińskim, a tymczasem okazało się, że jest wręcz przeciwnie. Wprawdzie przez cztery dni pobytu nie dane mi było poznać nawet połowy Charkowa, ale ta część, którą zwiedziłem, nie miała nic wspólnego z moimi „czarnymi” wyobrażeniami. Pewien taksówkarz wyjaśnił, że mają bardzo dobrego mera, gospodarza, który dba o drogi, infrastrukturę i ogólnie o rozwój wszystkiego. Miasto nie jest biedne, a niewiele osób w Polsce wie, że Charków zamieszkuje aż około 2 mln ludzi!
Lądujemy na w sumie nowoczesnym lotnisku. Do centrum miasta jest około 10 km i możemy dostać się do niego trolejbusem, marszrutką, Uberem lub Yandexem (można płacić gotówką). Nasz dojazd do miejsca noclegowego kosztował 13 złotych, więc sami przyznacie, że cena była więcej, niż przyzwoita.
Po zakwaterowaniu w całkiem przyzwoitym hoteliku Privat Kharkov wyruszyliśmy na rekonesans centrum. Pełno barów, restauracji, sklepów, ładnych budynków, wszędzie porządnie i czysto. Reprezentacyjna ulica Sumska ciągnie się przez kilka kilometrów i cała zapełniona jest różnymi sklepami, w tym bardzo nietypowymi. Zaraz, a gdzie babuszki z bieda towarami do kupienia? Gdzie różni naganiacze i wciskacze tandety? Gdzie dziury w ulicach? Gdzie nieokiełznany ruch samochodowy? Kurczę, wszystko jest takie … normalne. Ukraino, gdzie jesteś? (Może na przedmieściach?)
Ufff, wreszcie jest pierwszy „objaw”. Zwykły kiosk a’la nasz Ruch, a w nim do nabycia napitków troszkę mocniejszych niż tylko smętnie stojące na najniższym poziomie Pepsi.
„Objaw” drugi: w weekendy informacja turystyczna w charakterystycznym budynku „Dierżpromu” jest … zamknięta, więc zapomnieć można o mapie miasta, ulotkach z atrakcjami itp. Sytuację ratują plansze z zaznaczonymi atrakcjami Charkowa. Na szczęście główne atrakcje mieliśmy zaplanowane już wcześniej i wiedzieliśmy, że na pewno pójdziemy do Muzeum Kawy, Muzeum Seksu i Delfinarium Nemo.
Pierwsze z nich jest wg mnie porażką, bo znajduje się na terenie ekskluzywniejszych stoisk z ekspresami do kawy i jedzeniem wysokiej jakości (i ceny). Muzeum to kilkanaście plansz z informacjami o kawie, jej uprawie, rodzajach, właściwościach zdrowotnych itp. Szkoda było nawet pstryknąć zdjęcie. Na szczęście wejście jest bezpłatne.
Drugie muzeum, umownie nazywane przez nas Muzeum Seksu, a prawidłowo po angielsku Research and Educational Museum Sexual Cultures of the World, to placówka ciekawsza, mieszcząca się na dwóch poziomach w kamienicy. Mam nadzieję, że zdjęcia nie zostaną skasowane ze względu na prezentowane treści, wszak to nie ma nic wspólnego z pornografią, a z kulturą seksu w różnych epokach, latach i na różnych kontynentach. Zdjęcia, rzeźby, obrazy, diagramy i opisy przybliżają nam zagadnienia seksualności i nie są ordynarną pornografią. Koszt biletu to 50 hrywien (ok. 7,50 zł).
W delfinariach byliśmy już kilka razy, i na Ukrainie, i na Malcie, jednak wieczorne przedstawienie z Charkowa było najbardziej nietypowe. Zaprezentowali się w nim prawdziwi artyści – grano na instrumentach, tańczono, popisywano się umiejętnościami gimnastycznymi i zaprezentowano tzw. teatr ognia. Na koniec odbyło się prawdziwe show, oczywiście z delfinami w roli głównej. Bardzo uroczo niezgrabne były dwa wielkie białe delfiny (a może to inny gatunek?), które z opóźnieniem reagowały na wszystko to, co się działo wokoło. Niestety, mój aparat nie poradził sobie z nocnymi zdjęciami w ruchu, więc jakość zdjęć z delfinarium jest mocno niezadowalająca. Brakuje skoków, jazdy na delfinach, zabaw z piłkami itp. Naprawdę, show było imponujące i warte przeszło 50 zł za bilet.
Bardzo pozytywnie zaskoczył nas Park Gorkiego, czyli park połączony z wesołym miasteczkiem i mnóstwem aktywności nie tylko dla najmłodszych. Nie żebym był fanem takich doznań, ale sądzę, że w Polsce nie ma za dużo podobnych miejsc na takim poziomie. Wszystko uporządkowane, oznaczone, spójne tematycznie i zaaranżowane. Dla dzieci mini karuzele, dla hardcorowców karuzele i wystrzeliwanie w powietrze – każdy znajdzie coś dla siebie.
Dla mnie to atrakcja z serii extreme: na zdjęciu poniżej ta mała kulka na górze to gondola z dwoma chłopakami, którzy byli wystrzeleni z dużą prędkością na bardzo dużą wysokość. Krzyki zadowolenia mieszały się z krzykami przerażenia.
W Parku Gorkiego jest również kolejka linowa, taka hmmm… uboga. Kabina malutka, dwie osoby mieszczą się z trudem, z obu stron brakuje w wagoniku szyb, a jedyne zabezpieczenie to skobel. Z parku jedzie się gdzieś w rejony mieszkalne i można tam zostać lub kupić bilet i wrócić. Koszt 30 hrywien w jedną stronę. Cały przejazd zajmuje może z pół godziny, a długość trasy kolejki w jedną stronę to sporo ponad 1 km. Momentami wagoniki przejeżdżają naprawdę wysoko nad terenem parku.
Charków – to dla przypomnienia – jedno z miast gospodarzy Euro 2012 (kurczę, to już naprawdę minęło 7 lat od TAMTYCH meczów???). Reprezentacje grały na stadionie, na którym obecnie swoje mecze rozgrywają Metalist Charków i Szachtar Donieck. Donieck? Jaki Donieck? – spyta laik – Przecież to Charków. Otóż sytuacja na wschodzie Ukrainy wymogła taką konieczność, że Szachtar gra w Charkowie i ma całkiem sporą grupę kibiców, o czym najlepiej świadczy fan shop tej drużyny. Jest on wg mnie na bardzo wysokim poziomie, porównywalnym z FC Liverpool, czy Evertonem i przerasta fan shop Dynama Kijów.
Niestety, samego stadionu nie udało się zwiedzić. Przypadkowo znaleźliśmy się pod nim w dzień meczowy, ale na ponad dwie godziny przed spotkaniem i nie było sensu czekać (bilety bodajże od 40 hrywien do 1500 hrywien). Przyjechaliśmy na drugi dzień, ale obiekt zamknięty jest na głucho, ochrona nie wpuszcza na murawę, czy trybuny, a wycieczki należy zamawiać podobno wcześniej.
Hitowa reklama na stadionie: połączenie piłki z mortadelą zasługuje na uwiecznienie.
Całe rodziny mogą udać się do Landau Centre, czyli takiego czegoś jak nasz warszawski „Kopernik”, ale w skali oczywiście o wiele mniejszej. W sali wita nas przezroczyste pianino (a może fortepian? – nie znam się na tym), w którym doskonale widać pracę tego skomplikowanego instrumentu. Eksperymenty, zasady działania praw fizyki, elektryczności i inne atrakcje są więcej niż fajne. Całość zabawy dopełniają lustra zniekształcające sylwetki. Dla mnie bardzo fajne były dmuchawy, które utrzymywały piłki w powietrzu, co miało udowadniać prawo … a nie wiem jakie, w sumie nie jest to ważne. Grunt, że bawiło.
Co ciekawe, w Charkowie znajduje się olbrzymi Plac Wolności, czyli – według różnych źródeł – największy lub jeden z największych placów w centrach miast europejskich. Jego długość to prawie kilometr i jest w większości niezabudowany. Otoczony jest przez monumentalne budynki, m.in. uniwersyteckie i rządowe.